Wspominając dziś ten dzień, spróbujmy jednak wyobrazić sobie, jak mogłoby być, gdyby armia naszych sąsiadów ze wschodu szła na nas dzisiaj. Czy też liczylibyśmy na cud? ROSJA-NATO-PRIBAŁTYKAPrzede wszystkim - bardzo trudno wyobrazić sobie sytuację, w jakiej mogłoby się to zdarzyć. Zyski Rosji z militarnej wycieczki do Polski (i jednocześnie zadarcia z NATO), są zbyt małe, by miało to jakikolwiek sens. Zmiana rządu na rząd bardziej Rosji przychylny w kraju NATO i UE nie wchodzi w grę. Podbój Polski nie ma też sensu z innego powodu - bo jak utrzymać w ryzach 38-milionową Czeczenię? O postrzeganiu Rosji jako państwa zbójeckiego i początku nowej zimnej (co najmniej) wojny z Zachodem nie będziemy nawet pisać - zbyt to oczywiste. Rosyjskojęzycznych mniejszości do obrony, jak w Gruzji, nie ma. Zresztą, nawet, gdyby były - a są w krajach bałtyckich - Rosja nie zaryzykuje konfliktu z NATO. Ale załóżmy, że, dla przykładu, Estończycy zgotowali mieszkającym w ich kraju Rosjanom krwawą policyjną łaźnię w odpowiedzi na równie krwawe antyestońskie wystąpienia (vide Tallin 2007, ale do potęgi dziesiątej). Rosjanie mogliby wówczas (co bardzo, bardzo wątpliwe), zdecydować się na interwencję. Byłby to test dla NATO, ale wątpliwe, czy NATO by go nie zaliczyło. Nieudzielenie pomocy państwu członkowskiemu oznacza automatyczne posypanie się Sojuszu. A nie po to z takim trudem NATO budowano, by pozwolić mu się załamać z powodu incydentu, który musiałby się skończyć szybkim zawieszeniem broni (bo tak by wyglądała interwencja Rosji w "Pribałtyce"; ani NATO ani Rosji nie zależałoby na eskalacji konfliktu). TA ZAPALNA UKRAINA... W jaki sposób mogłoby więc dojść do ataku wojsk rosyjskich na terytorium Polski? W redakcji INTERII przeanalizowaliśmy wiele scenariuszy rozwoju wydarzeń i wszystkie uznaliśmy za skrajnie nieprawdopodobne. Najmniej nieprawdopodobny ze skrajnie nieprawdopodobnych jest jednak scenariusz następujący: Rosja atakuje Ukrainę. Tutaj powodów może być kilka: przede wszystkim konflikt z powodu Floty Czarnomorskiej. Ukraina nie zgadza się na przedłużenie dzierżawy portu w Sewastopolu, nie wpuszcza powracających do portu okrętów czy próbuje przejąć zbrojnie nad nim kontrolę. Może też wybuchnąć kwestia Krymu, który - pod względem narodowościowym - jest bardzo mało ukraiński. W końcu należy do tego kraju od lat pięćdziesiątych, kiedy to posłużył Nikicie Chruszczowowi za podarek dla bratniego narodu Ukraińskiej SRR od bratniego narodu Rosyjskiej FSRR. I wielu mieszkającym na Krymie Rosjanom bardzo nie podobają się ich ukraińskie paszporty. Moskwa może wykorzystać krymską kartę. Moskwa może też zdecydować się na wsparcie rosyjskojęzycznych sympatyków Janukowycza z Donbasu, jeśli ci zdecydują się na coś w rodzaju "niebieskiej rewolucji". Wszystkie te scenariusze nie są zbyt prawdopodobne, ale można wziąć je pod uwagę. Rosja wkracza więc do Ukrainy i napotyka, szczególnie na zachodzie tego kraju, tam, gdzie "Moskale" i język rosyjski nie cieszą się zbytnią sympatią, silny opór, którego jednak długo nie udaje się utrzymać. Jak mówił w wywiadzie dla INTERII prof. Richard Pipes: - Jeśliby porównać potencjały wojenne, Rosja by Ukrainę zmiażdżyła... I tu właśnie na placu boju pojawia się nasz kraj. ZA WOLNOŚĆ WASZĄ... Polska nie decyduje się na wysłanie Ukraińcom pomocy wojskowej (bo na takie samobójstwo nie zdecydowałby się nawet nasz prezydent, a jeśli by się zdecydował, to by mu szybko generałowie wyjaśnili, że NATO jest instytucją obronną, że do walki z Rosją się nie pali a wręcz na odwrót, i że członka, który wciąga Sojusz w konflikt zbrojny, można zawiesić o ile nie wyrzucić). Ale - załóżmy - wpuszcza nasz kraj w swoje granice rzesze uchodźców, a dodatkowo wycofujących się ukraińskich żołnierzy. Co więcej - nie internuje ich, jak Rumunia Polaków w 1939-tym, nie rozbraja, tylko pozwala im na zachowanie własnej struktury i uzbrojenia i koszaruje gdzieś na Podkarpaciu. Scenariusz to, przypominamy, mało realistyczny i konkretny, ale jeśli chcemy wyobrazić sobie konfrontację wojskową Polski i Rosji dzisiaj - musimy się go chwycić. Nasz prezydent jest nieczuły na nalegania i tłumaczenie Sojuszu, próżno przylatuje Sarkozy z mediacją, próżno McCain/Obama nalegają, próżne Angeli lamenty - prezydent internować i rozpuścić Ukraińców nie chce, bo "ten kraj to Rosja", bo "tą rzeczą jest honor", bo "guziki od munduru", "odwieczny wróg itd.". Partia rządząca grozi Trybunałem Stanu, NATO straszy wyrzuceniem z Sojuszu, w końcu, by wywrzeć na prezydencie presję i dać czas do przetrawienia grozy sytuacji, zawiesza nas w prawach członka. PIEKIELNY TANIEC - POCZĄTEK I w tym momencie wkracza Rosja. Dlaczego wkracza? Po co? Po pierwsze - żeby wypełnić w regionie pustkę po NATO i - demonstrując wątpliwość sojuszu z NATO - złamać animusz i pohukiwania państw bałtyckich. Po drugie - by uspokoić wreszcie wiecznie podszczekującego sąsiada i zainstalować mu miłujący pokój z Rosją rząd. Po trzecie - żeby po raz kolejny pokazać światu, kto rządzi w regionie. Po czwarte, i to byłby casus belli - duża ilość pozostających pod bronią wojsk ukraińskich (którzy współpracują z zachodnioukraińską partyzantką, robiącą w Galicji, na Wołyniu, Podolu itd. Rosjanom powtórkę z Czeczenii), to zagrożenie dla okupowanej przez nich bratniej Ukrainy. Jest to dodatkowo "wrogi gest" pod adresem Rosji, a Rosja nie lubi wrogich gestów. I ostatnia sprawa - Rosja nie wierzy, że NATO przyjdzie z pomocą Polsce, a już na pewno nie Polsce zawieszonej w prawach członka. Rosjanie rozpoczynają więc ofensywę.