Czy referendum w tej sprawie jest dobrym rozwiązaniem? Powody ogłoszenia tego pomysłu są niewątpliwie także polityczne. Akurat na tej sprawie PiS ma szansę bardzo mocno wygrać. Donald Tusk nie może w niej wyraziście zabrać głosu w sposób populistyczny w czym się ostatnio wyspecjalizował niemal w każdym innym temacie, bo podpadnie swoim politycznym patronom z Berlina i Brukseli. Choć obstawiam, że w końcu się jednak okaże tuż przed wyborami, iż jest bardziej anty-imigracyjny niż Krzysztof Bosak. Oczywiście, jeśli temat będzie "grzany". Niemniej poddanie się vox populi w tej sprawie, nawet jeśli wynik zapadnie przy niewiążącej frekwencji, zdejmuje z rządzących odium i odpowiedzialność za kolejne kary, którymi Komisja Europejska będzie nas karać za to, że nie chcemy w Polsce ludzi takich między innymi jak ci, którzy prawdopodobnie zgwałcili i zamordowali Anastazję. Ludzi będących poza kontrolą, nie pochodzących z żadnych miejsc objętych wojnami czy prześladowaniami politycznymi. Choćby niesławny niestety u nas od kilku dni Bangladesz jest krajem tonącym w nędzy, nękanym do tego klęskami żywiołowymi, ale przybysze stamtąd (w większości zapewne uczciwi i biedni ludzie) nie są żadnymi "uchodźcami", a emigrantami ekonomicznymi. Krytyka Konfederacji Póki co Platforma Obywatelska milczy. A ostatecznie partia ta niemal nie zaakceptowała relokacyjnych "propozycji", czyli prób wymuszeń, ze strony Berlina i Komisji Europejskiej. Przed ośmiu laty stanęły jej w tej sprawie na drodze wybory. Dziś politycy PO są ostrożniejsi w tej sprawie. Nawet zawsze najbardziej euro-entuzjastyczna posłanka Róża Thun czy wiecznie obruszona "faszystowskimi" praktykami polskiego rządu Janina Ochojska nabrały wody w usta i jeszcze radośnie nie poparły kar nakładanych na Polskę za to, że nie chcemy by Niemcy czy Francuzi (a także Grecy) przysyłali nam ludzi, z którymi nie radzą sobie u siebie. Ciekawsza jest jednak krytyka Konfederacji podkreślająca, że Polska uchodźców w gruncie rzeczy przyjmuje, tylko rząd PiS robi to w białych rękawiczkach, nie chwaląc się tym. Jest to do jakiegoś stopnia prawda, ale pomija się jedną sprawę - taką, że oprócz białych rękawiczek panują także inne reguły niż te, które próbuje narzucić nam Bruksela. Pierwszym argumentem jest oczywiście kwestia uchodźców z Ukrainy. Krytyka ich przyjmowania ma dwa modele. Jeden to czysto prorosyjska narracja, że w ogóle nie powinniśmy Ukraińcom pomagać, a więc de facto, że rzeź kobiet i dzieci na jej wschodzie i południu pomogłyby ją Putinowi złamać. W drugim modelu nie krytykuje się samego przyjęcia uchodźców, ale nieustannie "zadaje pytania" o ich warunki, przywileje, do tego nagłaśnia każdy kryminalny przypadek, w którym miał wziąć Ukrainiec. Imigranci i imigranci Ostatecznie, w demokratycznym kraju takich pytań nie można zabronić, ba, może i powinny one niekiedy padać. A więc w skrócie odpowiadając. Przyjęcie Ukraińców, przede wszystkim kobiet i dzieci, sprawiło, że mężczyźni ukraińscy z tym większą odwagą walczą oddalając zagrożenie putinowskie daleko od granic Polski. Statystyki kryminalne nie zmieniają się znacząco w Polsce od lat, a traktowana jako ich królowa liczba zabójstw - spada. Do tego mamy demografię jaką mamy, i gdyby nie uchodźcy, ale też emigranci zarobkowi z Ukrainy w Polsce brakowałoby rąk do pracy, rosłaby inflacja, spadała produkcja przemysłowa i przyjmowalibyśmy faktycznie przybyszów skąd się, a ci przybysze niekoniecznie chcieliby pracować. To ostatnie rozwiązanie ćwiczyli już Niemcy niedawno. W końcu, przynajmniej ja tak uważam, Ukraińcy to ludzie kulturowo nam bardzo bliscy, a wymiana społeczna szybciej zasypie rany historyczne niż polityczni i historyczni nacjonałowie z obu stron lub ludzie chwilowo bezrozumni, bo takim wydaje mi się działający pod presją nacjonalistów szef ukraińskiego IPN. Drugi argument, podniesiony między innymi niedawno przez Stanisława Tyszkę (obecnie w Konfederacji) jest taki, że Polska faktycznie przyjmuje jakąś ilość przybyszów z innych krajów. To prawda. I zawsze przyjmowała. Pewną ilość autentycznych uchodźców, osób sprawdzonych, także pod kątem ich zaangażowania ideologicznego czy religijnego, czasem o częściowo polskich korzeniach, czasem rokujących nadzieje pod kątem swojej wiedzy profesjonalnej. Tu znowu warto odwołać się do statystyk. Ilu morderstw ci przybysze dokonali? Jak wzrosła przestępczość? Czy gdzieś tworzą się getta, enklawy islamskie? Nie mamy tego problemu. Faktycznie rzecz biorąc, osiedlenie się dziś w Polsce dla przybysza spoza Unii Europejskiej i Ukrainy to biurokratyczna golgota i ci, którzy ją przechodzą są zarówno wielokrotnie sprawdzani, jak i sami wykazują się godną uwagi determinacją. Wielu z nich po pewnym czasie okazuje się bardziej pożytecznymi obywatelami niż część z tych, którzy chcieliby ich wygnać za kolor skóry czy pochodzenie. I nie ma to nic wspólnego z przymusową relokacją, którą chce nam narzucić Bruksela, i która w przypadku dojścia do władzy po wyborach Koalicji Europejskiej ma szansę się ziścić. Względnie bezpieczni Czy oznacza to wszystko, że jesteśmy bezpieczni od przestępczości seksualnej czy terroryzmu religijnego przywożonych przez niektórych przybyszów z Azji czy Afryki w stu procentach? Bynajmniej. I wiara w to, byłaby naiwnością, zaprzeczeniem charakteru dzisiejszego świata. Po pierwsze, nie mamy stuprocentowej kontroli nad tym kto do nas przyjedzie, szczególnie korzystając z bardzo wygodnej na co dzień strefy Schengen. Po drugie, Polacy sami dużo dziś jeżdżą, czego przykładem niestety była pracująca w Grecji świętej pamięci Anastazja. Po trzecie, nie jest tak, że do gwałtów i mordów zdolni są tylko Bengalczycy. Mieliśmy takie historie i u nas, choć są one bardzo rzadkie. W Polsce rocznie dokonuje się nieco mniej gwałtów niż w cztery razy mniejszych Czechach i dwadzieścia razy mniej niż w także dziesięciomilionowej Szwecji, kraju, który pod kątem statystyk znajduje się na szczycie listy obok najstraszniejszych upadłych państewek Afryki i Ameryki Środkowej. Nawet uwzględniając różnice w raportowaniu Polska jest jednym z najbezpieczniejszych dla kobiet państw świata. Szkoda, że próbują to zmienić siłą instytucje Unii Europejskiej. Niestety, jak widać, nie zawsze sojusznicze.