Wcześniej kilkoro polityków Koalicji Obywatelskiej ostro skrytykowało twitterowy występ Klaudii Jachiry, kandydującej z list KO - a Sławomir Nitras i Katarzyna Lubnauer opowiedzieli się za jej wyeliminowaniem z wyborów (Nitras: powinna zostać skreślona z listy, o ile to jest prawnie możliwe; Lubnauer: powinna sama zrezygnować z kandydowania). Pani Jachira zrobiła sobie fotografię z młodzieżą eksponującą w pobliżu warszawskiego pomnika Armii Krajowej prześmiewcze hasło "Bób, Hummus, Włoszczyzna" i - naturalnie, kto nie twittuje, ten nie żyje - zamieściła je na Twitterze. No, proszę, mamy wreszcie coś nowego. Bo dotąd dwie główne partie na naszej scenie parlamentarnej nie tylko tolerowały w swoich szeregach posłów ostentacyjnie przekraczających dobre obyczaje, ale wręcz trudno było pozbyć się wrażenia, że ich żenujące normalnych ludzi wystąpienia, są im politycznie na rękę. Że jest im na rękę podsycanie atmosfery już nie walki, ale wręcz wojny, że jest im na rękę podnoszenie napięcia do poziomu wzajemnej nienawiści włącznie. Pamiętamy przecież doskonale Janusza Palikota, Stefana Niesiołowskiego czy Krystynę Pawłowicz. Zauważmy, zresztą, że w każdym z wymienionych tu przypadków mieliśmy do czynienia z osobami, które choćby ze względu na swój status społeczny nie były brutalami i prostakami - by tak rzec - z domu. Wszyscy troje byli ludźmi wykształconymi, Pawłowicz i Niesiołowski z tytułami naukowymi, zaś Palikot był poważnym biznesmenem i filantropem. Tacy ludzie zwykle prezentują przyzwoity poziom kontaktów interpersonalnych, a jednak tych troje w konfrontacjach politycznych przekształcało się w raptusów i nienawistników, szokujących nie tylko treścią, ale i formą swoich tyrad. Widzimy więc, że ta choroba ma moc zmieniania ludzi. Cóż więc powiedzieć o młodszych, jeszcze nie ukształtowanych - takich jak Jachira i Matecki? Odnotowując skarcenie ich słów przez poważnych polityków z ich własnych list, powiedzmy: przez ich starszych kolegów, nie mam rzecz jasna przekonania, że to znamionuje jakiś gwałtowny ozdrowieńczy zwrot w polskiej polityce. Może wcale nie, wszak jedna jaskółka wiosny nie czyni - i dwie jaskółki też nie. Wszelako lepsze mało niż nic. Bądź co bądź, padły z obu stron barykady - od lat ufortyfikowanej politycznym żelbetonem - deklaracje zdegustowania wobec zachowań jawnie niegodnych. Dotąd było wszakże tak, że niegodne zachowania Palikota, Niesiołowskiego czy Pawłowicz były tak wykrętnie tłumaczone, by zneutralizować ich wymowę. Co najwyżej politycy ze "swojej" partii, ale o bardziej wyrafinowanych manierach, dawali do zrozumienia, że oni by tak nie powiedzieli. Zaś politycy z partii konkurencyjnej nie zostawiali na takiej osobie suchej nitki. Ta asymetria była jedną z ważniejszych cech naszej sceny politycznej. Dzisiaj trzeba zauważyć to potępienie chamstwa przez "swoich". Może uda się utrzymać ten standard przynajmniej do końca kampanii wyborczej? Roman Graczyk