Emilia Chmielińska, INTERIA.PL: Czy uważa Pan, że zamiana wydalenia z partii na naganę to sprawiedliwa kara? Jacek Kurski: Trudno mi komentować werdykt sądu koleżeńskiego. Ja w tej sprawie czułem się wmanewrowany i niewinny. Moją winą była nieostrożność w udzielaniu odpowiedzi merytorycznej na prowokacyjne pytanie. Powinienem uchylić się od odpowiedzi na pytanie dziennikarki, która drążyła sprawę Wermachtu i to wszystko. Nie rzuciłem żadnego oszczerstwa, ani nie skłamałem, ani nikogo nie pomówiłem - więc jeśli chodzi o skalę winy, to myślę, że nagana jest karą sprawiedliwą. Po decyzji sądu koleżeńskiego nakładającego na Pana tylko naganę powiedział Pan, że to przywrócenie do świata żywych. Czuje Pan w takim razie żal do kolegów za tę wcześniejszą decyzję o usunięciu Pana z partii? Myślę, że żal to za duże słowo. Koledzy nie mieli wyjścia dlatego, że sztab Donalda Tuska tak postawił sprawę i media, które w poważny sposób zagrażały interesowi wyborczemu PiS. Krótko mówiąc, media się chyba nie obrażą, że wypomnę, że w tej kampanii stały zdecydowanie po stronie Donalda Tuska i kupiły zdefiniowany przez sztab Tuska obraz świata w tej aferze. Ten obraz polegał na tym, że Kurski był oszczercą, Donald Tusk skrzywdzoną ofiarą, dziadek Tuska - patriotą Polski pomówionym przez oszczercę, a Lech Kaczyński - kandydatem korzystającym z usług czarnego PR. Z tego wszystkiego miało wynikać, że trzeba głosować na Donalda Tuska. Ten scenariusz został zdefiniowany i funkcjonował kilka dni i bardzo szkodził Lechowi Kaczyńskiemu. W tej sytuacji obrona mnie przez PiS czy wyjaśnianie, że nie było to żadne oszczerstwa tylko potwierdzenie pogłosek, byłoby przez media przyjęte fatalnie i ze względu na interes wyborczy PiS rozumiem decyzję sądu koleżeńskiego, że wydalono mnie z partii. Było to bardzo bolesne, ale być może rzeczywiście niezbędne. Natomiast kiedy fala opadła i po paru dniach już było widać, a na pewno po tygodniach, że sztab PO rozgrywał sprawy i chciał tą spraw wygrać wybory, to karta się odwróciła. Kiedy prawda wyszła na jaw, to rzeczywiście Polacy dosyć jasno się wypowiedzieli. Czy Pańska wypowiedź na temat rzekomej ochotniczej służby dziadka Donalda Tuska w niemieckiej armii była zaplanowanym działaniem sztabowca w toku kampanii wyborczej? Życie na to odpowiedziało. Gdybym planował taką aferę, po pierwsze - byłbym świetnie przygotowany pod względem dokumentów i ten dokument, który dziennikarze zdobyli po dwóch dniach, czyli potwierdzający służbę dziadka Tuska w Wermachcie, bym miał. I w dniu, w którym Jacek Protasiewicz rozpętał tę potworną nagonkę albo nazajutrz, żeby podnieść jeszcze temperaturę i napięcie, wyciągnąłbym ten dokument i powiedział, jaka jest prawda. Ja po prostu tych faktów nie znałem i nie miałem dokumentów, bo się tą sprawą nie interesowałem. To, że sprawa wyszła na jaw, jest czystym przypadkiem. Jest zrządzeniem losu, że potwierdzając pogłoski, de facto potwierdziłem prawdę, bo powiedziałem prawdę podwójną. Rzeczywiście istniały pogłoski na Pomorzu i nawet rodzina Donalda Tuska potwierdza, że były takie pogłoski. Kuzynka Donalda Tuska mówiła w wywiadzie, że wszyscy to wiedzieli i dziwi się , że Donald Tusk tego nie wiedział. A po drugie - te pogłoski okazały się prawdziwe. Myślę, że te wszystkie fakty, które wyszły już po tym pierwszym orzeczeniu o wydaleniu mnie z PiS, musiały zostać uwzględnione przez sąd koleżeński. Jak Pan odnosi się zatem do komentarzy które mówią, że usunięcie Pana z PiS było tylko fikcyjnym zawieszeniem na użytek kampanii? Zaprzeczam. Ja do wczoraj, do godziny 20.30, nie wiedziałem, jaki będzie werdykt . Otrzymywałem sporo wyrazów solidarności i poparcia z bardzo różnych stron, również od przechodniów na ulicy, także od środowisk mojej partii. Natomiast do końca nie widziałem, jaki będzie werdykt sądu. Czym się będzie Pan zajmował w partii? Czy nadal będzie Pan "bulterierem" PiS? To paskudne określenie włożone mi w usta przez dwóch sympatycznych dziennikarzy z Gdańska z "Gazety Wyborczej". Nie chcę być bulterierem, będę lojalnym wobec braci Kaczyńskich prostym posłem, który chce działać w zapleczu parlamentarnym rządu i PiS i myślę, że w tym się wykażę - w merytorycznej pracy. Proszę zwrócić uwagę, że najwięksi w PiS mają inne zadania - Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski, Zbigniew Ziobro, Zbigniew Wassermann, Marek Jurek i bardzo wielu innych wybitnych polityków PiS poszło do rządu, do prezydium, do innych instytucji i naprawdę jest miejsce, żeby popracować porządnie w Sejmie. Pański powrót do partii oznacza definitywny koniec możliwości współpracy z PO? To jest głęboka przesada. Odnoszę wrażenie, że politycy PO w dalszym ciągu tkwią w powyborczym szoku i naprawdę czas już zejść z billboardów na ziemię. To, czy będzie koalicja PiS z PO, czy będzie współpraca, nie zależy od tego, czy ktoś lubi Kurskiego, czy też nie, ale od realnych wartości i realnych interesów. Politycy PO mówią, że będzie Pan teraz "twarzą" PiS... W momencie, kiedy odzyskałem twarz, to się cieszę, że ją mam. Czy będę twarzą PiS? Zadecyduje o tym kierownictwo PiS. Nie ja będę o tym decydował. Nie chcę uprzedzać wypadków. Byłbym szczęśliwy, gdyby za jakiś czas rzeczywiście tak było, ale najpierw chcę na to zapracować sumienną pracą w Sejmie.