Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku odbyły się w środę mowy końcowe w tym procesie, publikacja wyroku została odroczona o tydzień ze względu na zawiłość sprawy. Według biura lustracyjnego IPN parlamentarzysta SLD złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne o tym, iż ze służbami bezpieczeństwa nie współpracował, bo w archiwach byłych służb w latach 80. figurował - pod dwoma pseudonimami - jako tajny współpracownik. Prokurator Agnieszka Rusiłowicz z biura lustracyjnego IPN w Białymstoku mówiła przed sądem, że dowody w tej sprawie, to m.in. dokumentacja ewidencyjna i kartoteki, dokumenty z "teczki Czykwina" oraz zeznania świadków. Mówiła, że "od strony formalnej" miała miejsce rejestracja Eugeniusza Czykwina w charakterze tajnego współpracownika (TW), a współpraca przypadła na lata 1983-89. - Co do faktu formalnej rejestracji, nie ma w tej sprawie żadnych wątpliwośc" - mówiła prokurator. Powiedziała, że materialne dowody współpracy znaleźć można w "teczce Czykwina" i aktach sprawy o kryptonimie "Bizancjum" (akcja SB wobec polskiej Cerkwi - PAP). Powoływała się na dwa dokumenty, które - jak mówiła prokurator Rusiłowicz - wskazują, że lustrowany jako TW udzielał SB informacji. Dodała, że biorąc pod uwagę "czasokres współpracy" i rangę funkcjonariuszy, którzy figurują w dokumentach jako prowadzący lub nadzorujący tego TW, "nie może być mowy o żadnej fikcji". "Zaprzecza współpracy" Czykwin od lat konsekwentnie zaprzecza współpracy. W pierwszym procesie, który rozpoczął się w 2009 roku, sąd pierwszej instancji uznał, że parlamentarzysta złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne o tym, iż nie współpracował z SB. Wyrok uchylił jednak sąd odwoławczy, który nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Pełnomocnik lustrowanego jak i sam poseł Czykwin wnieśli w środę o uznanie jego oświadczenia lustracyjnego za prawdziwe. W ich ocenie nie ma żadnych dowodów na świadomą, tajną współpracę z SB. Nie było żadnej teczki Czykwina a jedynie zbiór dokumentów zebranych z różnych spraw, nie ma żadnych dowodów, by przekazywał on jakiekolwiek informacje, nie ma dowodów, by jego kontakty z organami bezpieczeństwa państwa zmierzały do jakiejkolwiek współpracy i by były jakiekolwiek tajne kontakty - mówił pełnomocnik posła, mec. Krzysztof Czeszejko-Sochacki. Wyjaśniał, przypominając też orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, jakie warunki muszą być spełnione, by można było mówić o współpracy z SB w definicji ustawy lustracyjnej. Mówił, że nie istnieje żaden dokument podpisany "lub w jakikolwiek inny sposób akceptowany" przez lustrowanego, który świadczyłby o podjęciu tajnej współpracy. Sam parlamentarzysta powtórzył swoje oświadczenie złożone na początku procesu, iż nie był tajnym współpracownikiem żadnych organów bezpieczeństwa PRL ani także takich służb "niepodległej RP". Eugeniusz Czykwin mówił, że wszystkie dokumenty w tej sprawie wytworzone zostały bez jego świadomości, wiedzy i zgody. - Czuję się ofiarą działań byłej SB, KGB i niegodziwych postępowań funkcjonariuszy IPN - oświadczył w swoim końcowym wystąpieniu. Mówił, że jego lustracja trwa już 20 lat i przypomniał, że w 1993 roku wygrał proces o ochronę dóbr osobistych w związku z umieszczeniem jego nazwiska na tzw. liście Macierewicza, prezentującej zasoby archiwalne po służbach specjalnych PRL. "Od 20 lat żyję z piętnem agenta. Tego, który donosił, krzywdził ludzi, szkodził lokalnej społeczności i państwu polskiemu" - podkreślił poseł. Zarzucił IPN, że postępowanie w jego sprawie było "skrajnie tendencyjne"; dodał, iż to proces polityczny. - Którego celem jest pozbawienie mnie dobrego imienia i wyeliminowanie z życia publicznego - mówił poseł Czykwin. Powiedział też, że długi okres niewyjaśnionej sytuacji osoby publicznej, która jest oskarżana o współpracę z SB, powoduje załamanie jego działalności, bo powoduje utratę zaufania publicznego.