Mikołaj Jerofiejew ma 59 lat. Przyjechał do Polski w 1989 roku do obsługi Armii Czerwonej, która stacjonowała pod Bolesławcem. Był pracownikiem cywilnym. Kiedy w latach 90. wojska radzieckie wyjechały, pan Mikołaj postanowił zostać w Polsce. - Pracowałem na fermie, gospodarz był bardzo zadowolony, ale poszła taka plotka, że niby będą wyłapywać tych, co nielegalnie pracują, wystraszył się i przywiózł mnie do Ś. Pracy oczywiście nie brakowało, non stop. Do roboty, do roboty, ale wtedy byłem młody i silny - opowiada Mikołaj Jerofiejew, zastrzegając, że nikt mu nie płacił. - Jak tak można wykorzystywać człowieka, o głodzie żeby pracował? A jak już dała jedzenie to... Boże zachowaj! Spleśniały pasztet. Potrafił przychodzić godzina 23 i pytał się, czy nie mam coś do chleba - mówi Jolanta Matejko, która pomogła panu Mikołajowi uciec z fermy. Mężczyzna opowiada, że nie pozwalano mu wychodzić do miasta. - Nawet jak próbowałem, to oni za mną jeździli, szukali, gdzie ja, co ja. Z nikim nie można było pogadać. Dokumenty moje mieli, ja nawet nie miałem pojęcia, gdzie miałbym się stamtąd wyrwać, nikogo nie znam. Ludzie ogólnie się ich bali, nikt nie chciał z nimi zadzierać. Wyzwisk to ja się nasłuchałem, aż na następne życie mi wystarczy, naprawdę - twierdzi. - Ś. wyzywał go, bił, bił po twarzy. Wychodząc z kurnika, gdzie Kola mieszkał, widziałam, co ten Ś. wyprawia. Klepał go po twarzy jak piłkę, jeszcze się odezwałam, mówię: panie Ś. co pan robi, to jest człowiek - relacjonuje Jolanta Matejko. "Wrak człowieka" Kiedy pani Jolanta przyjechała zabrać pana Mikołaja, okazało się, że został wywieziony do kurników w innej wsi. Dlatego obyło się bez awantury. Rosjanina przygarnęło młode małżeństwo - Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie. Zapewnili mieszkanie, obiecali pracę, znaleźli adwokata. Wzięli mu też psa ze schroniska, by nie czuł się samotny. - W krótkich spodenkach, klapkach, podartej koszulce, wsiadł do auta i powiedział, że to jest tylko to, co ma... Wrak człowieka, wychudzony, zapadnięte policzki - wspomina Krzysztof Tyszkiewicz. - Nie jest przyzwyczajony do jedzenia, miał tak zaciśnięty żołądek, że jakby zaczął nagle jeść, dostałby skrętu żołądka. Uczy się tu spędzać czas wolny. Uczy się normalnie jeść - dodaje Ewa Tyszkiewicz. Mikołaj Jerofiejew wciąż ma nawyki z lat spędzonych na kurzej fermie. - Cały czas szuka sobie jakieś pracy, po prostu myśli, że ja oczekuję od niego, że ma cały czas coś robić, pracować - tłumaczy Krzysztof Tyszkiewicz. - Teraz przypomniałem sobie, że ja byłem kiedyś człowiekiem i znowu się nim staję - przyznaje Mikołaj Jerofiejew. Handel ludźmi Mimo krzywd Mikołaj Jerofiejew chce zostać w Polsce. Mecenas Dominik Góra, który specjalizuje się w pomocy obcokrajowcom, uważa, że ten przypadek podpada pod handel ludźmi i wykorzystywanie do niewolniczej pracy. Zgłosił sprawę do Straży Granicznej i prokuratury. - Nasza kancelaria zrobi absolutnie wszystko, żeby pan Mikołaj tutaj został, został zalegalizowany, być może nawet w przyszłości stał się naszym obywatelem - mówi Dominik Góra, pełnomocnik Mikołaja Jerofiejewa. - Wolałbym zostać tu, bo przywykłem i znam ludzi. Do tego z językiem mi łatwiej, łatwiej mi mówić po polsku niż po rosyjsku - przyznaje pan Mikołaj. - On się interesuje astrofizyką, astronomią, historią, to jest człowiek jak wyjęty z innego świata - podsumowuje Ewa Tyszkiewicz. "Interwencji" nie udało się uzyskać komentarza od państwa Ś., gdzie Jerofiejew spędził ostatnie lata.