"We współczesnym świecie nawet najlepszy polski uczeń przegra rywalizację z kolegą z Zachodu, jeśli komputer i internet nie będą dla niego środowiskiem naturalnym. Czas na informatyczną rewolucję w szkołach. Tak jak każdy polski uczeń ma prawo do ciepłego posiłku, tak powinien mieć dostęp do komputera, oprogramowania edukacyjnego i internetu. To zrewolucjonizuje polską edukację i wyrówna szanse między dziećmi z rodzin biednych i bogatych" - tak 2 maja mówił w orędziu premier Donald Tusk. Przemówienie było piękne, ale nadszedł czas, by zapytać, czy zamiana książek na komputery nadejdzie tak szybko, jak to obiecywał? Najpierw gimnazjaliści Pierwsze komputery mają trafić do nastolatków idących do gimnazjum już we wrześniu 2009 r. Dlaczego wybrano gimnazjalistów? Przecież wiele dzieci ma kontakt z komputerami dużo wcześniej, bo już od podstawówki. Fakty są jednak takie, że dopiero gimnazjalista jest w stanie optymalnie wykorzystać komputer do celów edukacyjnych. Tak przynajmniej uważa Ministerstwo Edukacji Narodowej. Za wybór kilkudziesięciu pilotażowych szkół odpowiada MEN. Zgodnie z obietnicami Donalda Tuska, w eksperymencie edukacyjnym będą brać udział zarówno uczniowie szkół na wsiach, jak i w miastach. Laptop w szkole i w domu! Ministerstwo zakłada, że każdy gimnazjalista uczestniczący w programie będzie miał dostęp do laptopa z oprogramowaniem, które pomoże mu w nauce. Ważne jest jednak to, że uczeń będzie go mógł używać zarówno w szkole, jak i w domu. Trzeba podkreślić, że komputer ma towarzyszyć uczniowi także w liceum. I tu pojawiają się wątpliwości: kto za to zapłaci? Ministerstwo nie określa tego jasno. Pieniądze na laptopy dawałby budżet, być może dołożyłyby się samorządy, a jeśli to możliwe, współfinansowaliby je również rodzice. Dlaczego? Na to pytanie odpowiada szef Kancelarii Premiera, Tomasz Arabski: "Człowiek czuje mniejszą odpowiedzialność za sprzęt, który dostał za darmo, niż za coś, za co płacił". Sprzęt zabezpieczony A co się stanie, jeśli uczeń popsuje albo sprzeda komputer? Albo gdy kosztowny sprzęt zostanie skradziony? - Chcemy finansować z budżetu pierwszy komputer. Jeśli coś się z nim stanie, współfinansowanie kolejnego będzie mniejsze - mówi szef Kancelarii Premiera. Dlatego, według planu, sprzęt będzie odpowiednio zabezpieczony. W jaki sposób? Nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno, komputery zamiast do nauki nie posłużą do zabawy i buszowania po ciemnych stronach internetu. - Nie chcemy kontrolować dzieci, ale uczyć je odpowiedzialności. Nie możemy też wyręczać rodziców. Niemniej oprogramowanie ma zawierać zabezpieczenia przed dostępem do szkodliwych treści. Nie chcemy też odbierać całej radości, jaką mogą mieć z gier - dodaje Tomasz Arabski. Nie znikną podręczniki i zeszyty Technologiczna rewolucja programów szkolnych nie zastąpi jednak w całości tradycyjnych metod nauczania, czyli książek, ćwiczeniówek i zeszytów. Na razie laptopy mają pomóc w szerszym wykorzystaniu multimediów, np. podczas nauki języków czy matematyki. Zanim to jednak nastąpi, zespół specjalistów oceni, jak naprawdę wygląda w polskich szkołach dostęp do komputerów. W większości szkół są bowiem "fikcyjne" pracownie internetowe, gdzie jest stary sprzęt, a część jest zamknięta dla uczniów. Rezultat? Z internetu korzystają tylko buszujący po portalach społecznościowych nauczyciele. Dlatego trzeba ocenić, które rejony Polski są najbardziej zapóźnione i gdzie najpierw trzeba wprowadzić szerokopasmowy internet. Dopiero potem przyjdzie czas na ocenę, jak wygląda wykorzystanie internetu w procesie nauczania. Z tych wszystkich powodów edukacyjny eksperyment komputerowy ruszy pełną parą dopiero w przyszłym roku szkolnym. Ile będzie kosztował budżet państwa? Szcuje się, że 500 mln zł rocznie. Joanna Bielas