Hubert H. powiedział przed sądem, że przyznaje się do zarzucanego czynu i zapowiedział, że zań przeprosi.Przed rozprawą mówił, że żałuje tego, co zrobił. - Stało się jak się stało. Byłem pijany szedłem z kolegą po alkohol. Policjanci nas zatrzymali, żeby spisać. Wkurzyło mnie to, bo tego dnia spisywany byłem już szósty raz. Jak człowiek idzie po dworcu bez biletu, to spisują go nawet jak jest trzeźwy - powiedział. Dodał, że nie bardzo pamięta, co mówił do policjantów, bo był pod wpływem alkoholu. - Coś ubliżałem, ale jakie słowa - nie za bardzo pamiętam. Piłem cały dzień z Rosjaninem, Olkiem - mówił. Powiedział też, że to przesłuchujący go policjanci powiedzieli mu, że naubliżał im i prezydentowi. Dostał za to mandat w wysokości 500 zł, którego - jak wyjaśnił - nie zapłacił, bo nie ma pieniędzy. Policjant, zeznający w procesie Huberta H., podkreślał dziś, że podczas legitymowania był on "bardzo agresywny", nie chciał okazać dokumentów i używał wulgarnych słów. - Pamiętam tego pana. Był bardzo agresywny, nie chciał pokazać dokumentów, używał wulgarnych słów. Pochwalił nam się, że opuścił właśnie więzienie. Przy legitymowaniu, z tego co pamiętam, nie stawiał oporu, były problemy z doprowadzeniem go do komisariatu - mówił policjant. Dodał, że Hubert H. nie wyglądał na pijanego i policjanci byli zaskoczeni wynikami badań. Sąd odczytał też jego wcześniejsze zeznania. Wynika z nich, że policjanci wylegitymowali H. bo "głośno i wulgarnie" się zachowywał. Nie chcąc okazać dokumentów - według zeznań policjanta - ubliżał i funkcjonariuszom - nazywając ich m.in. "kmiotami", "sprzedawczykami" i prezydentowi - używając bezpośrednio wobec niego niecenzuralnych słów. - Pijany byłem, nie pamiętam co powiedziałem. Mam nadzieję, że nie pójdę do więzienia, bo to byłoby śmieszne - powiedział. Jak dodał, spodziewa się, że "jakaś kara za to, co zrobił, musi być". Pytany jaka, powiedział: "kurde, nie wiem, może prace społeczne". ma dwóch adwokatów z ramienia Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, którzy chcą się domagać się jego uniewinnienia. W ich opinii nie doszło bowiem do przestępstwa, nie było też "ani jego zamiaru, ani szkodliwości czynu". Tymczasem warszawski sąd okręgowy odroczył proces bezdomnego do piątego grudnia. Sąd przychylił się do wniosku obrony dotyczącego podjęcia próby odnalezienia kolegi Huberta H. - Rosjanina Olka, który był świadkiem jego wypowiedzi. Sąd nie uwzględnił wniosków dowodowych zgłoszonych przez strony, stwierdzając, że przedłużyłoby to postępowanie. Chodziło o powołanie biegłego z zakresu językoznawstwa, który miał stwierdzić, czy wypowiedziane przez bezdomnego słowa były sposobem wyrażania przez niego emocji, czy też próbą obrażenia prezydenta i policjantów. Prokuratura i obrona wnioskowały też o badania psychiatryczne Huberta H. Miały one wykazać, czy w chwili wypowiadania obraźliwych słów był on poczytalny i jaki wpływ miał na niego alkohol. Jego obrońcy chcą m.in., aby wypowiedział się w tej sprawie sam prezydent Lech Kaczyński. Obrońcy chcą, aby w tej sprawie przeprowadzono postępowanie mediacyjne. - Jest to postępowanie formalne przewidziane w przepisach postępowania karnego i w kodeksie wykonawczym. Mediacja jest organizowana przez osobę wyznaczoną przez sąd, i ogranicza się zazwyczaj do spotkania, w którym strony albo sobie podają ręce, albo się rozchodzą - powiedział dziennikarzom adwokat H., Rafał Wypiór. Sąd do tej propozycji się jednak nie odniósł. Podczas przerwy H. został zatrzymany przez straż sądową. Podejrzewano, że jest pijany, okazało się, że oskarżony jest trzeźwy. Przed salą, gdzie toczy się rozprawa, pojawiło się kilka osób z ustami zaklejonymi czarną taśmą z napisem "IV RP." W grudniu 2005 r., kilka dni po zaprzysiężeniu na urząd prezydenta RP, bezdomny legitymowany przez policjantów z Warszawskiego Dworca Centralnego "puścił długą wiązankę" wypowiadając się także na temat Kaczyńskiego. Według prokuratury słowa te miały charakter zniewag głowy państwa.