W Łodzi na młodzież czekali m.in. rodzice, dziadkowie, koledzy. Wśród oczekujących był dziadek 14-letniego Kuby. W rozmowie z PAP przyznał, że informacja o tym, co się stało na obozie była dla niego szokiem. Jak mówił rano włączył telewizor i wtedy usłyszał o tragedii, która wydarzyła się w miejscowości, gdzie na obozie przebywał jego wnuczek. Przyznał, że początkowo nie zdawał sobie sprawy z "powagi sytuacji". Dopiero jak poinformowano, że zginęły dzieci, to sprawa zaczęła być poważna - mówił. Wyjaśnił, że nie można było się bezpośrednio skontaktować z wnuczkiem, bo jeszcze przed wyjazdem było polecenie organizatorów obozu, aby nie brać telefonów komórkowych. Kontakt był tylko z drużynowym. "To właśnie on zadzwonił do córki i powiedział, że z Kubą jest wszystko ok, że chłopak ma tylko lekkie zadrapania" - wyjaśnił. Na przyjazd swoich koleżanek i kolegów czekała też jedna z łódzkich harcerek. Jak powiedziała, wiadomość o tym, co się dzieje na obozie, otrzymała w środku nocy. Przyznała, że była to dla niej wielka trauma i niedowierzanie. "Nikt nie spodziewał się, że jakakolwiek burza, która przechodzi przez obóz, skończy się tak tragicznie" - mówiła. Sama jeździ na obozy od ponad 10 lat. Przeżyła wiele burz, ale nigdy nie było tak dramatycznej sytuacji. Nie znała osobiście harcerek, które zginęły, ale - jak zaznaczyła - w harcerstwie wszyscy są siostrami i braćmi, i dlatego są one bliskie jej sercu. 12 dzieci jeszcze w szpitalach W sobotę późnym wieczorem z dziennikarzami spotkał się wojewoda łódzki Zbigniew Rau, który był na miejscu zdarzenia. Jak poinformował, w czterech szpitalach pozostało jeszcze 12 dzieci. "Większość harcerzy wróciła w ciągu dnia z rodzicami. Ostatnia grupa - ponad 20 osób - przyjechała autokarem" - wyjaśnił. Dodał, że w podróży towarzyszyły im panie psycholożki. Podziękował służbom wojewody pomorskiego, także samorządom w powiecie chojnickim za opiekę nad harcerzami. Obecny na spotkaniu z mediami łódzki kurator oświaty Grzegorz Wierzchowski powiedział, że od niedzieli pracownicy kuratorium będą kontaktować się z dyrektorami i wychowawcami tych szkół, w których uczyli się uczestnicy obozu, a rodzicom, uczniom, zostanie udzielona niezbędna pomoc. Poinformował również, że w niedzielę strażacy skontrolują siedem obozów znajdujących się na terenie woj. łódzkiego. "Z tego, co wiem wszyscy, ich uczestnicy są bezpieczni" - dodał. Z kolei rzecznik łódzkiego okręgu ZHR Grzegorz Bielawski zapewnił, że na miejscu obozu trwa akcja zbierania wszystkich rzeczy, które zostały pozostawione przez uczestników. Obóz zatwierdzony przez Kuratorium Oświaty Służby wojewody przypomniały, że na hasło "Dzieci z Suszka" poza kolejnością udzielana będzie pomoc psychologiczna dla uczestników obozu harcerskiego w Suszku i ich rodziców. Szczegółowe informacje można uzyskać pod numerem telefonu: 42 71 55 777. Również zespół wykwalifikowanych psychologów ze Specjalistycznego Psychiatrycznego Zespołu Opieki Zdrowotnej przy ul. Aleksandrowskiej w Łodzi oczekuje na harcerzy i opiekunów - uczestników obozu. Na trzytygodniowym obozie w Suszku przebywało 130 harcerzy z łódzkiego okręgu ZHR. Opiekę nad nimi sprawowało, zgodnie z obowiązującymi przepisami ośmiu wychowawców. Obóz został zatwierdzony w Kuratorium Oświaty zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi przepisami. Harcerze mieli wrócić do Łodzi wrócić 16 sierpnia. W nocy z piątku na sobotę - w wyniku gwałtownych burz i wiatrów, jakie przeszły nad Pomorzem - obóz został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa. W wyniku nawałnicy zginęły dwie dziewczynki. 37 osób zostało poszkodowanych. W niedzielę o godzinie 20.15 w klasztorze o.o. Dominikanów w Łodzi odbędzie się czuwanie zakończone mszą św. w intencji zmarłych harcerek i wszystkich poszkodowanych, wraz z ich rodzinami. Także w niedzielę w łódzkiej archikatedrze o godz. 19.00 odbędzie się wieczorna msza św. w tej intencji. W Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej została zarządzona żałoba.