Zaczęło się niewinnie - infekcja, wymioty, lekarze zrzucający winę na ząbkowanie. "Instynktu rodziców nie da się oszukać. Po kolejnej nieprzespanej nocy stwierdziliśmy, że jedziemy do szpitala, tym razem na neurologię" - opisuje na stronie siepomaga.pl pani Aleksandra, mama dziewczynki. Diagnoza była brutalna - nowotwór. Hanna natychmiast została przewieziona do warszawskiego Centrum Ochrony Dziecka. "Hania na oddziale dostała ataku. Płyny, które się zbierały w głowie, nie miały już miejsca na ujście i doszło do ataku. Hanię wykręcało w różne strony, główkę mocno odchylała do tyłu, oczy odwracały się do góry. Widok był koszmarny, nie wiedziałam, co się dzieje i jak jej pomóc. Lekarze zabrali ją na stół operacyjny, gdzie założono jej dren. Wkrótce usunięto też guza, a my, żegnając się z odjeżdżającą na blok córeczką, nie wiedzieliśmy, czy jeszcze zobaczymy ją żywą..." - relacjonują rodzice. Wynik badania histopatologicznego przyniósł złe wieści - nowotwór splotu naczyniowego, złośliwy, w najgorszej postaci. Możliwości leczenia Hani w Polsce wyczerpały się. Rodzice znaleźli szansę dla swojej córeczki w szpitalu w Ohio w USA. Wyjazd, leczenie i terapia wiążą się jednak z ogromnymi kosztami. "Całe Kielce, skąd pochodzi Haneczka, mówią tylko o tej zbiórce. Musimy zdążyć! Ta historia musi mieć dobre zakończenie" - czytamy na siepomaga.pl. Przeprowadzony 21 stycznia rezonans pokazał, że czasu zostało bardzo mało. "Niestety, wyniki bardzo złe. Choroba galopuje jak szalona, tutaj nie mają dla nas ratunku. (...) Musimy jak najszybciej wylecieć do USA" - informuje mama Hani. Maleńką dziewczynkę w walce ze śmiertelną chorobą można wesprzeć TUTAJ.