Takie wyjaśnienia Handzlika złożone przed prokuratorem pionu lustracyjnego IPN odczytał Sąd Okręgowy w Warszawie, przed którym ruszył dziś jego proces autolustracyjny. Handzlik chce, by sąd uznał, że nie był agentem SB. Według katalogów IPN, w 1987 r. SB zarejestrowała go jako tajnego współpracownika ps. "Piotr". W IPN prezydencki minister mówił, że w młodości miał zamiar wstąpić do klasztoru i brał czynny udział w ruchu oazowym. Powiedział, że gdy w latach 80. szedł na studia, był nagabywany o współpracę z SB, ale odmówił. Gdy studiował zaś na KUL, wiosną 1987 r., podczas ubiegania się o paszport, osoba podająca się za oficera wojska, zaproponowała mu "bardzo interesującą" pracę dla wojska. "Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje; mówiłem, że chcę być zakonnikiem" - mówił Handzlik w IPN. On wtedy prosił, by mu "pomóc spotkać Boga", upraszał się o dalsze kontakty oraz o napisanie, że Handzlik się z nim jeszcze spotka, bo "przełożony naciska". "Prosił, bym podpisał się imieniem z bierzmowania, tj. "Piotr" - zeznał Handzlik. "Nigdy więcej już go nie spotkałem" - dodał. Podkreślił, że opowiedział o tym swemu proboszczowi oraz rodzicom, którzy mówili mu, by nie prowadził takich rozmów. Handzlik nie wykluczył, że sporządził zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spotkania z oficerem kontrwywiadu wojska. Dodał, że po jego powrocie z Francji, chciał się z nim spotkać jakiś funkcjonariusz, ale on odpowiedział, by dał mu spokój, bo powiadomi biskupa. B. funkcjonariusz SB Krzysztof Oremus, który w 1987 r. miał zwerbować Mariusza Handzlika, zeznał, że "nie był on dla niego żadnym współpracownikiem" i że "mógł go fikcyjnie zarejestrować". Dodał, że swą trzyletnią pracę w SB traktował "nonszalancko", a w jej dokumentowaniu "wybiegał poza ramy rzeczywistości". W środę 46-letni Oremus powiedział Sądowi Okręgowemu w Warszawie na procesie autolustracyjnym prezydenckiego ministra, że nie pamięta jego sprawy. Swe zeznania oparł na dokumentach z IPN, gdzie mu je okazano podczas przesłuchania, a które "przyjął ze zdziwieniem". Wynika z nich, że w 1987 r. spotkał się z Handzlikiem na rozmowie werbunkowej w biurze paszportowym w Bielsku-Białej, gdzie przedstawił się jako oficer kontrwywiadu wojska. "Zapewne nie chciałem go zrazić" - wyjaśnił b. esbek. "Handzlik nie był dla mnie żadnym tajnym współpracownikiem; nie wynika to ani z żadnych dokumentów, ani z tego, co zapamiętałem" - zeznał świadek. "Mogło dojść do fikcyjnej rejestracji Handzlika bez jego wiedzy" - dodał. Nie wykluczył, że zarejestrował go jako agenta, wykonując polecenia przełożonych by zwiększyć liczbę pozyskań. "Wnioskując po sprawie Handzlika, było możliwe zarejestrowanie kogoś jako TW bez jego zobowiązania do współpracy" - dodał świadek. Przyznał, że Handzlik był typowany do werbunku, a po rozmowie z nim napisał w notatce, że "rokuje on jako przyszłe źródło". Oremus zeznał, że otrzymał od Handzlika informacje o KUL, ale nie pamiętał czy się one przydały w pracy SB. Oremus mówił sądowi, iż 1987 r. był "końcem jego pracy w wydziale IV SB", w której "nie miał stopnia oficerskiego" i zajmował się "mniejszościami wyznaniowymi". Dodał, że "nonszalancko traktował swoją pracę". "Praca w SB była ceną za ucieczkę z odbycia znacznej części służby wojskowej; wtedy nie wiedziałem, w co się wpakowałem" - oświadczył (wcześniej był w ZOMO). Podkreślił, że z SB odszedł sam, bo "nie chciał w niej pracować". Ostatni rok "spędził na grze w statki z kolegą z pokoju". Przyznał, że "teoretycznie" jego praca miała polegać m.in. na werbunku agentów, ale w SB był tylko trzy lata, a większość agentów "została mu przekazana przez wcześniejszych oficerów prowadzących, a informatorzy ci nie mieli oporów by rozmawiać". "Tworzyliśmy z nimi historie wybiegające poza ramy rzeczywistości" - dodał. Podkreślił, że był "rozliczany z pozyskiwania tajnych współpracowników", ale nie pamiętał, by pozyskał kogoś osobiście. Świadek "nie przypominał sobie", by ktoś, kto sam nie deklarował współpracy, mógł być zarejestrowany jako agent - jednak z wyłączeniem Handzlika. "Osoba, która mi go przekazywała, mówiła, że nie będzie on miał pojęcia, do czego to wszystko zmierza" - powiedział. "Gdyby ktoś zapytał mnie przed moimi zeznaniami w IPN o współpracę Handzlika, to bym się bardzo zdziwił" - dodał Oremus. Podkreślił, że 1987 r. "nie szukał Boga". Sąd uprzedził świadka, że za zeznanie nieprawdy grozi mu do ośmiu lat więzienia. Oświadczył on sądowi, że dziś pracuje jako dziennikarz; nie ujawnił gdzie. Media podawały, że w latach 90. był dziennikarzem "Super Expressu".