Jak podkreśla gazeta, przed nauczycielami kolejny trudny semestr. Według ministerialnych zapowiedzi czekają ich trzy warianty: albo trudna układanka stacjonarnej nauki, która w większych szkołach oznacza pracę na zmiany (bo ścisk w liceach i osiem klas podstawówki raczej uniemożliwiają zachowanie dystansu społecznego), albo nauka hybrydowa - z wykorzystaniem elementów nauki zdalnej i stacjonarnej, albo równie trudna nauka zdalna, "bo MEN przez wakacje nie ułatwił sprawy: nie przeszkolił nauczycieli, nie dał narzędzi ani sprzętu" - wskazuje dziennik. "Kasy po prostu nie ma" "Już wiadomo - z relacji dyrektorów i samorządów - że nauczyciele na pieniądze za dodatkowe nadgodziny podczas nauki hybrydowej i zdalnej liczyć nie mogą. Bo kasy po prostu nie ma" - przekonuje "GW". "Rząd nie wygospodarował, a samorządy już od roku alarmują, że subwencja oświatowa jest niewystarczająca i że PiS-owska reforma edukacji pochłonęła ich budżety" - dodaje dziennik. Gazeta wylicza, że po podwyżce stażysta z tytułem magistra będzie zarabiał 2949 zł brutto. A nauczyciel dyplomowany - 4046 zł brutto. "To odpowiednio ok. 2150 zł i 3000 zł netto" - czytamy. Z kolei nauczyciel stażysta z tytułem licencjata otrzyma równowartość płacy minimalnej. A ta w przyszłym roku ma zwiększyć się z 2600 zł do 2800 zł. "Niektóre gminy sobie nie poradzą" "Rozesłaliśmy ankietę do wójtów i burmistrzów , czy będą w stanie te 6 proc. nauczycielom wypłacić. Wiemy już jednak, że niektóre gminy sobie nie poradzą" - twierdzi, cytowany przez gazetę wójt gminy Terespol i przewodniczący Związku Gmin Wiejskich Krzysztof Iwaniuk. Dodaje, że reforma oświaty była kosztowna. "Dochody z PIT nam spadły, podwyższenie przez rząd płacy minimalnej spowodowało, że musieliśmy te podwyżki wypłacić innym" - wyjaśnia. Więcej w "Gazecie Wyborczej".