Konrad Piasecki: Czuje się pani zwyciężczynią tego referendum?Hanna Gronkiewicz-Waltz: - Udało się, żeby było poniżej tego poziomu frekwencji, że porozumiałam się z warszawiakami, którzy byli sympatykami bądź nie chcieli tego referendum, bo czekają na wybory. Jednym słowem: myślę, że komunikacja się znacznie poprawiła, w związku z tym - tak, czuję się zwyciężczynią. Wie pani, że 30 tysięcy osób więcej i byłaby pani byłym prezydentem. Niewiele zabrakło. Tak jest zawsze w wyborach. Tak było między Aleksandrem Kwaśniewskim i Lechem Wałęsą, podobnie było między Bronisławem Komorowskim i Jarosławem Kaczyńskim... Tam raczej miliony decydowały, a nie tysiące. Ale w przypadku prezydenta Kwaśniewskiego? Pamiętajmy, co było między Alem Gorem i (Georgem W.) Bushem. Liczy się ten ostateczny wynik. Zobacz Kontrwywiad RMF FM Ale nie ma pani poczucia, że jeśli 340 tysięcy warszawiaków mówi: "Nie chcemy Hanny Gronkiewicz-Waltz", to jest to coś więcej niż żółta kartka? Myślę, że jest to pokazanie, że zależy im na kontakcie i na dialogu. Natomiast pamiętajmy, że ja 300 tysięcy osób miałam przeciwko sobie w pierwszej turze, w której wygrałam - przeciwko sobie w tym sensie, że oni zagłosowali na innego kandydata, a nie na mnie. Tak, ale mniej więcej tyle samo osób zagłosowało wczoraj przeciwko pani, ile zagłosowało za panią w ostatnich wyborach samorządowych. No nie, za mną zagłosowało 350 tysięcy... A wczoraj zagłosowało mniej więcej 340 tysięcy. No nie, musi pan jeszcze odliczyć tych, którzy byli przeciwko mojemu odwołaniu. Tak czy inaczej, liczba pani przeciwników się zwiększyła. Myślę, że niekoniecznie, bo trzeba patrzeć nie tylko na liczbę, ale na ciężką sytuację. Ciężką sytuację wynikającą z budowy metra - centrum rozkopane, rozkopane przez długi okres ulice. Myślę, że też za słabe tłumaczenie w niektórych przypadkach. No i oczywiście racjonalizacja wydatków związana z tym, że od pięciu lat mamy spowolnienie gospodarcze i co rok mamy mniej dochodów z podatków. Powie pani: "mam świadomość, że wielu zawiodłam"? Również wśród swoich wyborców.Z badań wynika, że to nie była duża liczba wyborców, tych których zawiodłam, bo był podział na partie. Myślę, że zawsze część osób się rozczarowuje. Natomiast wdzięczna jestem warszawiakom, że jednak zdecydowali się pozostać w domu, ci którzy we mnie wierzą. Jestem też wdzięczna tym, którzy przysyłali do mnie e-maile, bo oni mnie podtrzymywali na duchu. Różni są warszawiacy. Będę starała się zdobyć serca i głosy jak największej liczby z nich - i tych, którzy się zawiedli, i tych, którzy się umocnili i tych, którzy się nie zawiedli. I zdobyć jeszcze nowych.Po to, żeby za rok wygrać wybory prezydenckie.Nie wykluczam tego, jest to bardzo prawdopodobne. Ale rozważa pani jakikolwiek inny scenariusz?Nie, nie rozważam. Czyli musiałoby się wydarzyć coś nadzwyczajnego, żeby pani za rok nie wystartowała.Myślę, że rzeczywiście musiałoby się wydarzyć coś nadzwyczajnego.Nie ma pani dosyć rządzenia Warszawą?Ja kocham Warszawę, kocham warszawiaków, widzę, jak zmienia się moje miasto. Myśli pani, że warszawiacy i Warszawa kocha też Hannę Gronkiewicz-Waltz?Zdecydowana część na pewno też.Ale spora część przestała kochać albo nigdy nie polubiła.Takie są prawa demokracji. Myślę, że to, co robiłam przez ostatnie miesiące, bo to nie są tygodnie, czyli spotykanie się bezpośrednio z mieszkańcami, dało mi dużo do myślenia, jeśli chodzi o ich problemy. Takie indywidualne spotkania, nie mówię o tych ogólnych, które zawsze odbywałam przez te siedem lat.Ten wynik wczorajszego referendum traktuje pani jako ostrzeżenie dla pani, czy raczej dla Platformy i Donalda Tuska?Nie rozdzielam tak tego, myślę, że to ostrzeżenie dla wszystkich, którzy mają władzę, żeby cały czas dbali o kontakt codzienny, cotygodniowy ze swoimi wyborcami. Ale raczej objaw zniechęcenia i znużenia Hanną Gronkiewicz-Waltz czy rządami Platformy w całym kraju?Myślę, że raczej pokazania, iż oczekujemy dialogu, komunikacji, "musisz częściej do nas przemawiać droga pani Haniu", "musimy więcej rozumieć". Wcześniej uważałam, że skoro Warszawa się zmienia, co widać, to ludzie to widzą sami. Nie, o pewnych rzeczach trzeba podyskutować, a w pewnych przypadkach, ponieważ budżet jest jednak ograniczony, trzeba powiedzieć: "na wszystko nas nie stać". Nie myśli pani, że czkawką Platformie odbije się ta kampania antyfrekwencyjna? Nie sądzę, z tego względu, że to był zawsze wybór. W tej regulacji referendalnej jest również próg frekwencji. Ci ludzie dokonali wyboru... No tak, ale nigdy nie było tak, że premier, prezydent, prezydent miasta nawoływali: "Nie głosujcie". Ja mówiłam do moich sympatyków - to raz. Dwa - mówiłam do tych, którzy chcą rzeczywistego wyboru. To nie był wybór. To była kampania negatywna, za odwołaniem. Uważam, że nie ma sensu na rok przed wyborami takich kampanii prowadzić. Ale dlaczego sięgnęła pani w tej kampanii po straszenie Jarosławem Kaczyńskim? Nie mogła się pani chwalić własnymi sukcesami? Czy aż tak miała pani poczucie, że tych sukcesów nie ma? Jak pan wie, Platforma wydała ulotkę, gdzie było 100 najważniejszych inwestycji. Ale potem pani napisała list: "Głosowanie w referendum to głosowanie na Jarosława Kaczyńskiego". Dlatego że - jak pan widzi - ryzyko było takie, że musiałoby być dobrze ponad 50 proc. frekwencja, żeby zachować stanowisko. W związku z tym, ponieważ 48 proc. było ostatnio, to było niemożliwe i dlatego napisałam ten list, ale generalnie rzecz biorąc, referendum stało się akcją polityczną Jarosława Kaczyńskiego i PiS... Nie żałuje pani tej antyfrekwencyjnej kampanii, nie myśli pani, że to był jednak błąd - tak z punktu widzenia moralności i etyki politycznej? Nie, dlatego że ustawodawca mówi, że można nie iść, bo jest kryterium frekwencji - mówię to jako prawnik, nie tylko jako prezydent - to znaczy, że dał wybór. Moi wyborcy postanowili zostać w domu, ci sympatycy i ci, którzy uważają, że wybory są za rok. Którą z krytyk pani osiągnięć i sposobu rządzenia weźmie sobie pani najmocniej do serca? Bo było ich sporo przez te miesiące przedreferendalne. Ja myślę, że to jest przede wszystkim konieczność kontaktu częstszego, systematycznego z wyborcami, z mieszkańcami, takie tłumaczenie. Nawet jeżeli nie wszyscy będą je chcieli przyjąć, to trzeba wyjść i tłumaczyć. A takie zarzuty bardziej konkretne - np. wygląd placu Defilad, który od lat straszy pustką i beznadzieją? Wie pan, Plac Defilad ma plan miejscowy i jest kompletnie prywatny. Mamy tam ewentualnie może jedną niedużą działkę i w tej chwili są już 32 roszczenia. Nie ma do miejsca, gdzie będzie Muzeum Sztuki Nowoczesnej i w związku z tym to jest kwestia rozwiązania dekretu Bieruta w sposób trwały. To może to zrobić, może przeprowadzić ustawę przez Sejm? Jest pani wiceprzewodniczącą rządzącej partii.Tak, tak. Dlatego na odszkodowania żeśmy taką propozycję zgłosili, ale to jest na odszkodowania, natomiast dekret Bieruta kosztuje kilkanaście miliardów złotych i na to budżetu na dzisiaj - na całkowite rozwiązanie, ostateczne nie stać. Pani prezydent, co pani przez ten rok, przedwyborczy rok, zrobi takiego, żeby znów, cytując: "Hania dała się polubić"? Przede wszystkim dla mnie najważniejszy jest kontakt z ludźmi i pokazywanie, że to nie jest tylko takie czcze mówienie, ale że rzeczywiście zależy mi na tym, żeby ludzie żyli wygodnie w Warszawie. Co to znaczy wygodnie? Żeby swobodnie dojechali dobrym transportem z dzieckiem do przedszkola, do Żoliborza... Przepraszam, do przedszkola czy do żłobka. Z Żoliborza też niech jeżdżą. Na Żoliborz też niech jeżdżą.Też niech jeżdżą. Tak, myślę, że to jest najważniejsze, żeby Warszawa była rzeczywiście takim europejskim miastem, żeby ludzie czuli się w niej dobrze. Zacznie pani jakąś dużą inwestycję przez ten rok?Myślę, że przede wszystkim muszę skończyć centralny odcinek drugiej linii metra. To jest ważne - kontynuacja drugiej linii metra to jest najważniejsze. Różne rozwiązania, które mamy, Wisła, zagospodarowanie Wisły - to są bardzo duże inwestycje.To jeszcze kilka pytań słuchaczy. Pan Maciej pyta: "Jakie były przybliżone koszty tego referendum"?To będzie policzone, około 3 milionów.Pan Krzysztof: "pani prezydent, dlaczego dopiero przed referendum za odwołaniem wzięła się pani do pracy"?25 miliardów złotych inwestycji - to znaczy, że nie mogłam tego zrobić tylko przed referendum. One zostały zainwestowane przez 7 lat, natomiast za mało o tym mówiłam. Pan Wojtek: "czy po tym, jak została pani przewodniczącą warszawskich struktur Platformy będzie pani w ogóle miała czas na zajęcie się problemami mieszkańców Warszawy"?Myślę, że to skupienie, że tak powiem, kompetencji w jednym ręku może nawet w wielu przypadkach ułatwić...Czyli uważa pani, że dobrze się stało, że to pani została szefową Platformy w Warszawie?Tak, dlatego że kiedyś prezydenci byli szefami regionów. Teraz nie jestem szefem regionu, tylko jestem warszawskiej Platform,y czyli tych wszystkich burmistrzów, radnych z naszej partii, gdzie w większości rzeczywiście rządzimy, czyli koordynacja będzie dobra. Konrad Piasecki FORUM: Jesteś zadowolony/a z wyniku referendum w Warszawie?