Konrad Piasecki: Z widmem porażki w oczach? Jarosław Gowin: - Nie, zero strachu, maksimum mobilizacji. Wynik jest sprawą otwartą, trzeba zabiegać o każdy głos. No, tylko że patrząc na sondaże i prognozy porażka zaczyna być coraz bardziej prawdopodobna. To dzieje się coś, co nie mieściło się jeszcze miesiąc temu w głowie. - Mnie się mieściło w głowie, od dawna mówiłem - zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej - że te wybory będą niezwykle wyrównane, że będą niezwykle trudne dla naszego kandydata . Wiadomo było, że katastrofa pod Smoleńskiem zmieni wektory sympatii społecznych. Na to nałożyła się powódź. Ale też z ręką na sercu muszę przyznać, że dobra kampania Jarosława Kaczyńskiego. Więc od świtu do nocy my, politycy, członkowie, sympatycy Platformy ciężko pracujemy na zwycięstwo Bronisława Komorowskiego. Dobra kampania Kaczyńskiego czy fatalna kampania Komorowskiego raczej? - Nie, panie redaktorze, na taką rzecz to pan mnie nie namówi, żebym w ostatnim dniu kampanii mówił o naszych błędach. Nad tymi błędami zaczniemy się zastanawiać 5 lipca, nie po to, żeby kogokolwiek rozliczać z tych błędów, tylko po to, żeby wyciągnąć wnioski. Ale rozumiem, że przyznaje pan: błędy były. - W kampanii Jarosława Kaczyńskiego też błędów nie brakowało, ale przede wszystkim nie brakowało takiej demagogii, na jaką jednak nikt z nas - polityków Platformy - by się nie zdobył, bo jednak nikt z nas nie byłby piewcą wielkości i patriotyzmu Edwarda Gierka. Jeżeli Jarosław Kaczyński mówi o tym, że za rządów Gierka w Polsce nie było więźniów politycznych, to apeluję na przykład do Antoniego Macierewicza, żeby potwierdził tę wypowiedź. Czy błędem i grzechem pychy nie było wysłanie kandydata na drugą debatę bez szczególnego przygotowania i takiego pewnego, że uda mu się bez problemu pokonać Kaczyńskiego? - Nie miałem wrażenia, żeby Bronisław Komorowski grzeszył tutaj jakąkolwiek pychą. Był tak samo dobrze przygotowany jak do pierwszej debaty. Zresztą wynik obu debat oceniam jako remisowy. Nie, nie, panie pośle, naprawdę z ręką na sercu powie pan, że z dumą pan patrzył na środowego Bronisława Komorowskiego? - Pierwsza część debaty to niewątpliwa przewaga naszego kandydata. W drugiej szanse się wyrównały, ale mówiąc szczerze, jak spotykam się na dworcach, na ulicach, podczas otwartych spotkań z wyborcami, to mam wrażenie, że - wbrew temu, co sądziłem wcześniej - te debaty tak naprawdę o niczym nie przesądzają, dlatego, że Polacy już dobrze wiedzą, na kogo będą głosować albo że w ogóle nie będą głosować. To w takim razie, po co było kusić wyborców lewicy, po co było stawiać na Belkę, po co było kusić Cimoszewicza? W takim razie to jest kompletnie niepotrzebny zwrot w lewo. - Doskonałe pytanie. A odpowiedź - proszę mnie indagować po 5 lipca. Pan też uważa, że taki zwrot na lewo raczej zbudował Napieralskiego niż pomógł Komorowskiemu? - Jasne. Tak jest. Czyli błędy. Czyli to jest jeden z tych błędów kampanijnych, o których pan nie chce mówić dzisiaj. - Dzisiaj panie redaktorze to ja mogę wszystkich przekonywać tylko do oddania głosu na Bronisława Komorowskiego. Bo tak naprawdę, to to jest głos za lub przeciw kolejnej wojnie na górze, która sparaliżuje polskie państwo. Jeżeli prezydentem najjaśniejszej Rzeczpospolitej zostanie Jarosław Kaczyński, to mamy powtórkę z rozrywki, czyli paraliż na szczytach władzy. Mam nadzieję, że Polacy zdecydują, że przez ten rok z okładem cała władza będzie w rękach jednego ośrodka politycznego, jednej koalicji rządowej, a po roku Polacy nas rozliczą. Jeżeli sprawy w Polsce będą szły w dobrym kierunku, dostaniemy mandat na kolejną kadencję, kolejne cztery lata rządzenia. Jeżeli nie, to tak, jak na boiskach w RPA, dostaniemy czerwoną kartkę. Pan mówi "to będzie wojna", ale ja retorykę wojenną słyszę raczej w głosach i tym, co mówią politycy Platformy. Bronisław Komorowski mówi, że ma Kaczyńskiego w nosie, Tusk twierdzi, że Kaczyński to przebieraniec, kłamca i cynik - może za ostro, może za głębokie rowy kopiecie? - Ja mam panu cytować, co my słyszymy na przykład na ulicach, kiedy rozdajemy ulotki, trafiamy na zwolenników Jarosława Kaczyńskiego... Czym innym są głosy ulicy, a czym innym jest głos premiera i marszałka Sejmu. - Nie mam wrażenia, żeby ktokolwiek w - no, może ktoś w Platformie, jeden człowiek - uderza w tony dużo bardziej agresywne. Janusz Palikot, tak? - Mniejsza o nazwisko, myślę, że oboje ze spokojem możemy zdać się na inteligencję naszych słuchaczy, natomiast po drugiej stronie jest tak samo dużo agresji. Ale mówiąc już wprost i tak na zakończenie kampanii prezydenckiej, trzeba uszanować wolę narodu, ktokolwiek 5 lipca zostanie ogłoszony zwycięzcą, będzie moim prezydentem. Mówił pan kiedyś w tym studiu - "start Kaczyńskiego gwarantuje PiS dobry wynik i porażkę". Dziś został chyba tylko ten dobry wynik. - Nie doceniłem ani samego Jarosława Kaczyńskiego, ani skali traumy posmoleńskiej. No, jeszcze raz powtarzam, że także powódź tutaj odegrała spory wpływ. Pomimo ogromnej, bez precedensu, pomocy rządu dla powodzian, na tych terenach zdecydowanie wygrał Jarosław Kaczyński. Ale to jest tak, że Kaczyński okazał się silniejszy niż pan przewidywał, czy jednak Komorowski zawiódł i okazał się słabszy? - Pan przesądza, pan zdaje się przesądzać wynik wyborów. Ja wierzę, ze nowym prezydentem Polski zostanie Bronisław Komorowski. Ja nie przesądzam, tylko rozmawiałem z politykami Platformy przez dwa miesiące i miałam wrażenie, że na początku wielu z nich było przekonanych, że tę prezydenturę dostaniecie na tacy, a wraz z rozwojem kampanii okazywało się, ze ta taca coraz bardziej się kurczy, a w ostatnich godzinach kampanii wręcz zniknęła. - Ja sobie przypominam parę naszych rozmów i chyba w tych rozmowach nie słyszał pan takich tonów triumfalizmu. Pan rzeczywiście był mniej triumfalistyczny. Jeśli Komorowski przegra, partia daruje to Tuskowi? - Moim zdaniem decyzja o tym, żeby Donald Tusk nie startował w wyborach prezydenckich jest słuszną decyzją. W tej wizji ustrojowej, którą ma Platforma Obywatelska, urzędem najważniejszym w państwie jest urząd premiera. Donald Tusk, jako polityk numer jeden nie tylko Platformy, ale moim zdaniem w ogóle polityk numer jeden dzisiaj w Polsce, powinien nadal pełnić tę funkcję. I powie pan to samo 4 lipca o 20:05, jeśli okaże się, ze Komorowski przegrał? - Powiem dokładnie to samo, a poza tym świat nie kończy się na wyborach prezydenckich, już za chwilę będą wybory samorządowe. One dla nas, dla takiej partii, która chce jak najwięcej władzy przekazać w ręce samorządu, one są równie ważne jak wybory prezydenckie. A jeśli jednak Komorowski wygra, to kto po nim marszałkiem Sejmu? Kopacz? Zdrojewski? Gowin? - Nie przypuszczam, żeby moje nazwisko było brane pod uwagę. Natomiast te dwa, które pan wymienił, to są rzeczywiście dwójka bardzo godnych kandydatów. Można tutaj wymienić także nazwisko Grzegorza Schetyny. Ale nie jest tak, że Ewa Kopacz dzisiaj prowadzi w rankingu kandydatów na marszałka? - Panie redaktorze, dzisiaj nikt w Platformie nie zadaje sobie takich pytań, bo to by było dzielenie skóry na niedźwiedziu.