. W listopadzie wybuch metanu i pyłu węglowego zabił tam 23 górników. Ich zwęglone ciała wydobywano przez kilka dni z głębokości 1030 metrów - przypomina dziennik. Dlaczego zginęli? Przecież powinni mieć ze sobą wykrywacze gazów - tzw. detektory ATX. A na ścianach dodatkowo zamontowano specjalne czujniki. Gdy stężenie metanu wzrasta, urządzenia piszczą, górnicy przerywają pracę, na dół zjeżdżają ekipy ratowników, by przewietrzyć chodnik. - Przy takim stężeniu gazu, jakie było w tym rejonie, nie prowadzi się robót górniczych - twierdził prezes Wyższego Urzędu Górniczego Piotr Buchwald. Stężenie wynosiło od 5 do 15 proc. Bezpieczna norma to 2 proc. Dlaczego górnicy z "Halemby" nie uciekli? Jeśli mieli ze sobą detektory, mogły być uszkodzone w taki sposób, by nie wskazywały właściwego poziomu stężenia, a górnicy nie byli świadomi zagrożenia. Tak twierdzą trzej biegli, których powołała prokuratura w Gliwicach wyjaśniająca przyczyny tragedii - pisze gazeta. Eksperci badali detektory górników pracujących w tym samym miejscu, w którym zginęło 23 kolegów. Nie mogą zbadać urządzeń feralnej zmiany, bo ich nie odnaleziono. Na poziomie 1030 m jest bardzo wysoka temperatura - 106 stopni Celsjusza. Nie można niczego stamtąd wydobyć. Wizja lokalna będzie najwcześniej po Wielkanocy i prokuratura będzie mogła zbadać, czy górnicy mieli detektory, a jeśli tak, to ile. Specjaliści wykryli, że ze wszystkich sześciu zbadanych urządzeń wymontowano jedną drobną część. W każdym tę samą. Jej brak powodował, że detektor fałszował odczyty. Nie piszczał też, gdy stężenie metanu przekraczało normę i groziło wybuchem. Jak ustaliła "Gazeta", biegli wykluczyli przypadek. Ich zdaniem było to działanie celowe. Potwierdza to prokuratura: "Badamy, jak to było możliwe oraz kto i na czyje polecenie to zrobił" - mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach prok. Michał Szułczyński.