- Chcemy zwrócić uwagę, że w Polsce blisko 800 tys. ludzi codziennie musi analizować każdy, nawet najdrobniejszy wydatek - mówi Piechowiak w rozmowie z INTERIA.PL, tłumacząc, dlaczego wspólnie z Justyną Niedbał zdecydowali się sprawdzić, jak wygląda życie za płacę minimalną. "Dzień pierwszy - płacę za mieszkanie. Dzień drugi - idę po chwilówkę" - napisał na swoim blogu Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl, dając tym samym do zrozumienia, że jego eksperyment dobiegł końca praktycznie już po pierwszym dniu. Z Łukaszem Piechowiakiem rozmawiała Katarzyna Krawczyk. INTERIA.PL: Skąd taka decyzja, aby podjąć się wyzwania przeżycia za płacę minimalną? Łukasz Piechowiak: - Od lat zajmuję się zagadnieniami związanymi z rynkiem pracy i wynagrodzeniami. Jest to temat niezwykle trudny i delikatny jednocześnie. Moja koleżanka redakcyjna Justyna Niedbał od początku lutego realizuje quasi eksperyment i próbuje przeżyć miesiąc, posiadając do dyspozycji równowartość płacy minimalnej, czyli 1237 zł. 20 lutego zostało jej ok. 300 zł. - W mojej opinii to ciekawy reportaż, którego celem nie jest pokazanie, że da się przeżyć za takie pieniądze. Celem też nie jest udowodnienie, że jest to płaca godziwa. Chcemy zwrócić uwagę, że w Polsce blisko 800 tys. ludzi codziennie musi analizować każdy, nawet najdrobniejszy wydatek. To pokazuje, jak duża część społeczeństwa żyje na skraju ubóstwa. - Najgorsze w tym jest to, że są to często ludzie ciężko pracujący, którzy - prócz możliwości przeżycia kolejnego dnia - nie mają nic od życia. Ich godność w pewnym sensie jest nadszarpnięta, ale nie z powodu tego, że obecnie zarabiają tak mało. Nie oszukujmy się - większość z nas zaczynała pracę od niskich kwot i jest to zrozumiałe. Problem stanowi fakt, że olbrzymia masa ludzi kończy karierę z bardzo niskimi dochodami, bo całe życie zawodowe nie udało im się zdobyć lepszej pracy. - Można dywagować, dlaczego tak się stało. W opinii części użytkowników jest to wynik ich osobistych wyborów i braku zaangażowania. W mojej opinii to nie jest takie proste. Rozwiązanie dotyczące płacy minimalnej w Polsce trzeba zmienić w taki sposób, by dotyczyła ona naprawdę tylko słabo wykwalifikowanych pracowników. Niedopuszczalne jest to, by człowiek po 5 latach pracy przy obsłudze zaawansowanych urządzeń w dalszym ciągu otrzymywał wynagrodzenie w granicach 350 euro miesięcznie. - Niemniej, to wymaga poważnych zmian w zakresie prawa podatkowego, pomocy socjalnej i społecznej, aktywizacji zawodowej oraz edukacji. Widać wyraźnie, że trochę nam brakuje energii w tym zakresie. I tu słuszność mają ci politycy, którzy zauważają taki brak idei łączącej społeczeństwo - myślę, że dążenie do zwiększenia wynagrodzeń w sposób mądry, wykluczający zbędne rozdawnictwo, a przede wszystkim niezmuszający do zwiększania długu publicznego powinien być głównym celem władzy. - Napisał Pan na swoim blogu, że "różnica między ludźmi to często tylko łut szczęścia". Czy jest według Pana coś, co mogłoby zrobić państwo, aby każdy pracownik otrzymywał wynagrodzenie dopasowane do swoich kwalifikacji i doświadczenia, a żeby nie było ono "wynagrodzeniem głodowym"? - Łut szczęścia czasami ma decydujące znaczenie. Znalezienie się w tzw. właściwym miejscu i o właściwym czasie. Temu nie można zaprzeczyć. Niektórzy mają go trochę więcej, inni mniej. Niemniej zdrowy młody człowiek, nawet pozbawiony szczęścia, powinien mieć inne alternatywy od emigracji po to, by zapracować na godne życie. I teraz pytanie, co to godność. Myślę, że to życie bez strachu, że ból zęba zrujnuje domowy budżet. - Państwo ma tworzyć infrastrukturę do tego. Resztę załatwią przedsiębiorcy, których można motywować do zwiększania wynagrodzeń poprzez np. ulgi podatkowe. Zmuszanie kogokolwiek do zwiększania pensji spowoduje ucieczkę kapitału za granicę. W pierwszej kolejności należy zweryfikować przepisy dotyczące obciążeń podatkowych i składkowych. - W praktyce wygląda to tak, że pensja osoby z płacą minimalną, co miesiąc odprowadza ok. 800 zł w ramach podatków i składek. To bez sensu, bo ci ludzie nie mają szansy na zakup np. mieszkania. Państwo oferuje im dopłaty, które, co zabawne, pochodzą między innymi z ich podatków. Myślę, że należy zmniejszyć klin podatkowy dla osób, które właśnie zarabiają najmniej lub dopiero wchodzą na rynek pracy. Wszystko po to, by otrzymywali wyższe wynagrodzenie netto bez zwiększania kosztów po stronie pracodawców. - Dwa dni temu napisał Pan, że rozpoczyna akcję - jak w tej chwili wygląda stan Pana finansów? Na co wydał Pan pieniądze do tej pory? - W tej chwili nie mam pieniędzy i żyję o chlebie i wodzie, a w mieszkaniu zimno, brudno. Gdybym rzeczywiście prowadził taką akcję, to naprawdę drugiego dnia musiałbym wziąć chwilówkę, bo po zapłaceniu wszystkich rachunków nic by mi nie zostało. W zasadzie to musiałbym dołożyć, żeby je opłacić. - Z jakim uczuciem, według Pana, zasypia i budzi się człowiek, który ma świadomość, że musi liczyć każdy grosz i zastanawiać się nad tym, na co wydać, a na co nie wydać swoich pieniędzy? - Gdy byłem młodszy i dopiero wchodziłem na rynek pracy to otrzymywałem minimalne wynagrodzenie. Pracowałem też fizycznie. Byłem pracownikiem supermarketu, pracowałem w rolnictwie. Wtedy cieszyłem się, że zarabiam cokolwiek. Jednak liczyłem każdy grosz i czasami rzeczywiście musiałem kombinować. Z jedzeniem nie było problemu. Ryż z samym sosem to było normalne danie. Problemy były z zakupem odzieży lub zaproszeniem dziewczyny do kina. To bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy alternatywą dla miłego wieczoru jest poranek z suchą bułką. Myślę, że dużo ludzi w Polsce przeżywało i przeżywa podobne rozterki i w zasadzie każdy musi liczyć pieniądze. Red.: Katarzyna Krawczyk