"Co z tymi wyborami?" - pyta "DGP". "Robimy wszystko, aby odbyły się w konstytucyjnym terminie i Polacy mogli skorzystać ze swojego podstawowego prawa, jakim jest prawo wyborcze. Jedna z partii opozycyjnych stara się tego Polaków pozbawić. Choć nasi oponenci mają wypisane 'konstytucja' na koszulkach i szalikach, to kolejny raz sabotują ten absolutnie fundamentalny element demokracji, jakim są wybory. Wszystko po to, aby jak najbardziej przesunąć termin głosowania i zwiększyć szanse swojego kandydata. Są nawet gotowi doprowadzić do głębokiego kryzysu konstytucyjnego, w którym Polska nie będzie mieć prezydenta. Grają nie fair, ale ta strategia nie przyniesie rezultatów" - mówi minister. "Ostatnią możliwą datą wydaje się 28 czerwca" Według ministra, na początku epidemii sytuacja była dynamiczna. "Nikt nie wiedział, jak się rozwinie, dziś wiemy, że udało się ją dość sprawnie opanować. Podobnie nie spełniły się czarne scenariusze dotyczące rynku pracy - owszem, mamy 100 tys. ludzi, którzy stracili pracę, ale były szacunki, że może ich być nawet milion. Z dzisiejszej perspektywy można uznać, że w sprawie wyborów najlepiej byłoby nie robić absolutnie nic. (...) Zorganizować tradycyjne wybory 10 maja. Ale to widzimy dopiero dziś, na podstawie aktualnej wiedzy. Myśmy od początku robili wszystko, by wybory mogły się odbyć w konstytucyjnym terminie" - powiedział Schreiber. "Czyli kiedy?" - pyta gazeta. "Muszą się odbyć, zanim dojdzie do opróżnienia urzędu prezydenta. Z tego względu ostatnią możliwą datą wydaje się 28 czerwca" - odpowiada minister. Pytany o termin 5 lipca powiedział, że osobiście by go nie rekomendował, ale ostateczną decyzję podejmie marszałek Sejmu Elżbieta Witek. O obawach samorządowców Schreiber odniósł się także do pytania o obawy samorządowców, którzy muszą zorganizować komisje wyborcze, przygotować lokale wyborcze, zabezpieczyć je sanitarnie, a to wszystko kosztuje. "Środki ochrony rząd jest w stanie dostarczyć. (...) Samorządowcy otrzymają od rządu wszystkie środki ochrony, np. maseczki, płyny dezynfekujące. Być może urzędnicy będą mieli trochę więcej pracy w związku z obsługą przez nich głosowania korespondencyjnego na większą skalę. Nie bardzo wierzę, zresztą nie wynika to też z badań, by np. 50 proc. osób uprawnionych chciało w ten sposób zagłosować" - powiedział. "Ja zakładam, że to będzie najwyżej 5 proc. Polacy są przyzwyczajeni do tradycyjnego sposobu głosowania, jeśli jest on możliwy. Sytuacja epidemiczna też się poprawia. Tak więc z głosowaniem korespondencyjnym być może samorządy nie będą miały aż tyle pracy. Ale, oczywiście, dmuchamy na zimne. (...) Na dziś wydaje się, że największa liczba chętnych do głosowania korespondencyjnego może być na Śląsku" - dodał. Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".