O sprawie zrobiło się głośno dwa lata temu po publikacji tygodnika "Wprost". Prokuratura przedstawiła Nowakowi zarzuty. Prawo wymaga, by posłowie i ministrowie w oświadczeniach majątkowych ujawniali posiadanie "rzeczy ruchomych" wartych więcej niż 10 tysięcy zł. Zegarek Nowaka biegli wycenili na około 20 tysięcy, dlatego sprawa trafiła do sądu. Sławomir Nowak zrezygnował z funkcji ministra transportu. W sądzie przekonywał, że zegarek był prezentem od najbliższych i nie wiedział, że musi go wpisać do oświadczeń. Mówił, że nigdy nie chciał go ukrywać. - Gdyby tak było, nie nosiłbym go na ręce - powiedział. Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom. Sędzia Dorota Radlińska podkreślała, że od posła należy szczególnie wymagać przestrzegania prawa. - Niska świadomość prawna to jedno, ale logika faktów pozwala uznać, że oskarżony, nie wpisując zegarka do oświadczenia majątkowego, co najmniej godził się z możliwością popełnienia przestępstwa - mówiła sędzia, uzasadniając wyrok. Nowak na ogłoszenie wyroku się nie stawił. Wydał jedynie oświadczenie, w którym poinformował, że zrzeka się mandatu i rezygnuje z członkostwa w klubie PO. Dodał, że nie rezygnuje z obrony dobrego imienia. Stąd apelacja, w której domaga się uchylenia wyroku.