Jak to wszystko się zaczęło? Ano od "Paciorków jednego różańca", czyli historii Karola Habryki, emerytowanego górnika, broniącego swojego starego świata przed zalewem nijakiej nowoczesności, która poruszyła moje serce. Plenerem dla filmu było osiedle Giszowiec w obecnych granicach Katowic. Co gorsza, burzone osiedle. Tak więc film nabrał dla mnie innego wymiaru, bo pokazywał prawdziwą historię. Dopiero później dowiedziałem się, że tak naprawdę na Giszowcu nie było przypadku filmowego buntu Habryki. Osiedle burzono, a więc trzeba się było spieszyć, chcąc zobaczyć owo miejsce, poczuć atmosferę prawdziwego Śląska, zanim zniknie w krajobrazie asfaltowych ulic, osiedlowych parkingów i skwerów z wielkimi śmietnikami. Na szczęście, podczas budowy Osiedla im. Stanisława Staszica, fragment zabudowań Giszowca wpisano do rejestru zabytków (decyzją konserwatora zabytków z lat 1978 i 1987). To uratowało przynajmniej część tego starego, przepięknego osiedla górniczego. Ocaliło dla potomności. Pojechałem tam i poczułem. No i tak się właśnie zaczęło. Podróż czas zacząć... Pomimo tego, że Katowice są bardzo rozległe, stosunkowo łatwo tam trafić. Wystarczy trzymać się drogi szybkiego ruchu nr 86, która na tym odcinku nosi nazwę ul. Pszczyńskiej. Prowadzi w stronę Tych i Pszczyny, a dalej, w kierunku Bielsko-Białej i Cieszyna. Opuszczając centrum Katowic i jadąc w stronę Tych, dojedziecie do, znajdującego się po prawej stronie drogi, okazałego, współczesnego gmachu Getin Banku, obok którego stoi pięknie odrestaurowana stara willa - o niej opowiem Wam innym razem, bo zasługuje na osobną opowieść. Za budynkami należy skręcić z ul. Pszczyńskiej w lewo, w ul. Górniczego Stanu, która poprowadzi Was prosto w stronę Giszowca. Po lewej stronie miniecie PRL-owskie osiedle im. Staszica, w którym nie ma nic ciekawego. Trzymajcie się Górniczego Stanu i skręćcie w lewo, w ul. Przyjazną. Za chwilę już będziecie na legendarnym Giszowcu. Skręcając ciągle w lewo, w ulice Radosną i Gościnną, dojedziecie do samego Placu pod Lipami. Piękne te nazwy, prawda? Nazwa Giszowiec (niem. Gieschewald) pochodzi od nazwy kopalni "Giesche". Nazwa kopalni wzięła nazwę od spółki "Georg von Giesches Erben"[1] (Spadkobiercy Gieschego), która była jej właścicielem. Jako datę powstania kopalni podaje się 1826 r., kiedy to uzyskano prawo do wydobycia węgla kamiennego z pola górniczego o wdzięcznej nazwie "Jutrzenka" (niem. "Morgenroth"), położonego na terenie Janowa (obecnie część Katowic). Tak powstała kopalnia "Morgenroth" zatrudniająca 20 robotników. W 1883 r. spółka "Giesches Erben" połączyła kilka swoich mniejszych kopalni w jedną (kopalnie: "Morgenroth", "Abendroth", "Agnes Amanda", "Edwin", "Elfriede", "Guter Albert", "Auguste", "Teichmannshoffnung", "Vitus", "Wildsteinssegen" i "Giesche"). Od tego momentu kopalnia węgla kamiennego "Giesche" stała się jedną z największych w okolicy. Po plebiscycie i podziale Górnego Śląska w 1921 r. nadeszły zmiany. Spółka "Giesches Erben" przekształciła się w spółkę "Giesche SA" z siedzibą w Katowicach. W 1922 r. uzyskała od władz polskich zgodę na ponowne przejęcie kopalni "Giesche", czyli właściwie na odzyskanie swojej własności (jej nowa nazwa brzmiała "Consolidierte Gieschegrube"). Jednakże niemieccy właściciele spółki najwyraźniej obawiali się nowej konstelacji politycznej, dlatego też znaleźli dość rozsądne wyjście. W 1927 r. odsprzedali większość akcji swojej spółki amerykańsko-niemieckiemu holdingowi "Silesian American Corporation" (SACO). Ale o Amerykanach, i o tym, co po sobie pozostawili, opowiem Wam kiedy indziej. Przyszłość rysowała się bardzo optymistycznie, gdyby nie II wojna światowa. Po jej rozpoczęciu Niemcy przejęli kontrolę nad spółką "Giesche SA" (przejęcia dokonał niemiecki komisarz wojskowy Albrecht Jung), a SACO przestało zarabiać na swoich nieruchomościach. To doprowadziło amerykańską firmę do upadku, pomimo zabiegów Eduarda Schulte - o nim również kiedyś opowiem. Dużo tych zapowiedzi, ale to bardzo obszerna i ciekawa historia. Osiedle-wielki ogród Powstanie osiedla na Giszowcu było nierozerwalnie związane z istnieniem kopalni. Miało stanąć daleko od zgiełku centrum Katowic, na leśnym obszarze (pole górnicze "Reserve"). Na potrzeby budowy wykarczowano spory obszar lasu ciągnącego się za Janowem, gdzie kiedyś, od czasu do czasu, można było spotkać niewielkie kopalnie nazywane kliczami. Samo osiedle zaprojektowano jako gigantyczny ogród, pełen zieleni, z dwurodzinnymi domkami dla robotników. Las, w którym je wybudowano, był również własnością Georga von Giesche, stąd jego pierwotna nazwa - "Las Gieschego" (niem. "Gieschewald"). Dopiero od 1920 r. zaczęto sporadycznie używać spolszczonej nazwy - Giszowiec. Gdy w 1905 r. spółka "Giesches Erben" zaczęła eksploatować nowe pole górnicze "Reserve"[2], a w latach 1904-1907 wydrążono szyb "Carmer", właściciele spółki doszli do wniosku, iż dobrym rozwiązaniem będzie wybudowanie osiedla dla górników pracujących na kopalni "Giesche". Po pierwsze starano się im zapewnić jak najlepsze warunki mieszkaniowe, a po drugie, ulokować stosunkowo blisko miejsca pracy.[3] Był jeszcze jeden powód. Od poł. XIX w. do 1910 r. ze Śląska do Westfalii i Nadrenii wyemigrowało blisko 60 tys. ludzi. Ubywało rąk do pracy... Nie można było dopuścić, aby ten proces nadal trwał. Spółka "Giesches Erben" budując osiedle wzięła na siebie koszty utrzymania szkół, dróg publicznych, kanalizacji, wodociągów, elektrowni św. Jerzego[4] i policji na Giszowcu. Na budowę osiedla wybrano obszar dworski Giszowiec, którym od 1908 r. zarządzał nadleśniczy Otto Lehnhoff.[5] Postanowiono więc, że na osiedlu powstanie budynek, który będzie siedzibą urzędu nadleśniczego. Tak na marginesie, po wybudowaniu Giszowca okazało się, że planowana tam liczba robotniczych mieszkań jest dalece niewystarczająca, więc w pobliżu przystąpiono do budowy kolejnego osiedla - Nikiszowca. Ale to już inna historia... Budowa Giszowca rozpoczęła się w 1907 i trwała do 1910 roku. Jego projektantami byli pochodzący z Międzyrzecza kuzyni Georg i Emil Zillmannowie, którzy pracowali na zlecenie ówczesnego dyrektora spółki "Giesches Erben", Antona Uthemanna. Zillmannowie zaprojektowali również katowicki Nikiszowiec, a także wiele innych obiektów na Górnym Śląsku. O Uthemannie opowiem Wam przyszłym razem, teraz jedynie zaznaczę, że to właśnie on chciał, aby budowane osiedle było całkowicie inne do pozostałych. Miało mieć formę miasta-ogrodu, wzorowanego na dawnych śląskich zagrodach wiejskich. Podobno polecił nawet Georgowi Zillmannowi, aby ten, zanim przystąpi do fazy projektowej, objechał Górny Śląsk i obejrzał tradycyjne, górnośląskie chaty. Zillmannowie, artyści-architekci, poszukując wzorca, oparli się na dokonaniach brytyjskiego pisarza Ebenezera Howarda, który w 1899 r. założył Stowarzyszenie Miast Ogrodów, a 1902 r. wydał książkę pt. "Miasta ogrody jutra".[6] Podstawowym celem było stworzenie osiedla łączącego w sobie formę zabudowy miejskiej z tradycyjnymi wartościami zabudowy wiejskiej (ang. styl cottage). Osiedle zostało zamieszkane przez Ślązaków. Zaprojektowano je na 300 domów i 600 rodzin. Wytyczono obszar w kształcie prostokąta o wymiarach 750×1000 metrów. Wykarczowano las, choć pewne drzewa pozostawiono. W ten sposób uzyskano enklawy bujnej zieleni otaczającej najważniejsze budynki osiedla. Centralnym punktem Giszowca stał się duży, kwadratowy plac z koncentrycznie przebiegającymi ulicami (obecnie Plac pod Lipami), które zostały połączone drogami, wychodzącymi promieniście od głównego placu. Na osiedlu zaplanowano również więzienie, wytwórnię lodu, kilka piekarń z piecami chlebowymi, rzeźnię, barak dla zakaźnie chorych, pralnię (32 stanowiska z kamiennymi nieckami do prania, elektrycznymi kotłami do gotowania bielizny, wirówkami i maglem), łaźnię dla kobiet i komorę celną (w pobliskich Mysłowicach przebiegała granicami z Austro-Węgrami i Rosją). Do osiedla doprowadzono światło elektryczne i wodę, ale tylko do studni. Jedynie w domach urzędniczych zaplanowano centralne ogrzewanie i łazienki. Osiedlowe drogi były szerokie i bite, tak samo jak wiejskie. Każde mieszkanie robotnicze składało się z sieni, kuchni i dwóch pokoi (ok. 52-71 m kw.), miało własny strych, piwnicę, wygódkę, obórkę i spory ogród. Sielsko i wiejsko. Mury budynków zostały wzniesione na grubość półtorej cegły i otynkowane, a dachy przykryte dachówką. Na rogach ulic zaplanowano budynki urzędników, jak gdyby pilnujące porządku. Mieszkania w nich były większe (pokoje miały nawet po 25 m kw.), a w suterenach umieszczono pralnię. Kierując się służbową hierarchią, większe były jedynie domy nauczycieli i sztygarów, a największe: domy nadsztygara, doktora (wraz z gabinetem medycznym) i nadleśniczego. Budowa osiedla kosztowała 5 mln marek. Uthemann zażyczył sobie, aby w narożniku domu urzędowego na Giszowcu, Zillmannowie umieścili rzeźbę Bismarcka-Rolanda. Plac pod Lipami - dawniej i dziś Centralną częścią zaprojektowanego przez Zillmannów osiedla jest wewnętrzny plac, który obecnie nosi nazwę Placu pod Lipami. Sąsiaduje z paskudnym, wielkopłytowym osiedlem, które zjadło pozostałą część dawnego Giszowca. Po prostu nie patrzcie w tamtą stronę, bo naprawdę nie warto. Plac pod Lipami jest o niebo ciekawszy. W początkowym okresie znajdował się tu plac targowy, czyli serce całego osiedla. Jego nazwa wzięła się od lip, które porastają go dookoła, a każda z nich ma ponad 100 lat. Na samym środku placu znajduje się okazały, 100-letni buk, którego obwód wynosi 345 cm (jest pomnikiem przyrody). W czasach nazistowskich Plac pod Lipami nosił mniej wdzięczną nazwę Hermann Göring Platz. To właśnie na tym placu ulokowano najbardziej okazałe budynki, będące ozdobą całego osiedla. Jednym z nich jest budynek dawnej Karczmy Śląskiej, w której obecnie znajduje się siedziba Miejskiego Domu Kultury Szopienice-Giszowiec (wschodnia część placu). W dawnych czasach mieszkańcy osiedla mieli do dyspozycji w Karczmie Śląskiej dwie sale klubowe, wykorzystywane do różnych uroczystości, a nawet salę teatralną. Koło Karczmy znajdowała się również ogrodowa kawiarnia. Do budynku przylegały zabudowania gospodarcze, a w nich: stajnia i powozownia, pralnia i magiel, a także chlewik. Dla wszystkich mieszkańców Karczma była idealnym miejscem spotkań i centrum życia towarzyskiego. Niestety, nieremontowany obiekt popadał w ruinę i w latach 80. groziło mu wyburzenie. Na szczęście został uratowany i wyremontowany, a do 2001 r. funkcjonowała w nim restauracja, sala bankietowa, piwiarnia oraz kręgielnia.[7] Później budynek przeszedł na własność miasta Katowice i w 2006 r. przeprowadzono jego gruntowny remont, który przywrócił mu dawną świetność. Nieopodal Karczmy Śląskiej, na Placu pod Lipami, znajduje się Izba Śląska, w której prezentowane są obrazy nieżyjącego już artysty, pochodzącego z Nikiszowca, Ewalda Gawlika (1919-1993), emerytowanego górnika, pracownika kopalni "Wieczorek", a podczas wojny robotnika przymusowego w Dreźnie, żołnierza Wehrmachtu (służył w Laponii i na froncie wschodnim) i PSZ, po wojnie represjonowanego przez UB. Dopiero w 1974 r. w Katowicach po raz pierwszy udostępniono prace Gawlika szerokiej publiczności. Aby mógł pracować nad kolejnymi dziełami, oddano mu do dyspozycji część pomieszczeń obecnej Izby Śląskiej (nazywanej "Gawlikówką"). Tam powstało ponad sto prac tego wybitnego, śląskiego artysty - zabudowania Giszowca pełne codziennego gwaru, pędzący po szynach "Balkan", dymiące kominy kopalni "Wieczorek" i sielskie śląskie krajobrazy. Obrazy Ewalda Gawlika eksponowane w Izbie Śląskiej, są świadectwem świata, którego właściwie już dzisiaj nie ma - starego Giszowca. Izby Śląskiej też miało nie być. Kiedyś była stajnią. W latach 70. stan techniczny obiektu był tak zły, że zamierzano go wyburzyć. Na szczęście nie doszło do tego. Zawdzięczamy to ówczesnej dyrekcji kopalni "Staszic". W 1987 r. budynek gruntownie wyremontowano, a część przekazano do dyspozycji Gawlikowi. No i pozostał w nim na zawsze. Nie tylko on, ale także inni malarze z tzw. Grupy Janowskiej, o których opowiada film Lecha Majewskiego "Angelus". Kolejną budowlą wartą uwagi jest obecny budynek przedszkola (północna strona placu), niegdyś siedziba nadleśniczego, zarządcy osiedla. To największy budynek starego Giszowca. Jego okazałą formę podkreśla wieżyczka z zegarem, który od pokoleń dyktuje rytm życia mieszkańcom Giszowca. Później mieszkał tam dyrektor kopalni "Giesche". W 1960 r. budynek przekształcono w przedszkole i tak jest do dzisiaj. Co prawda czeka na swoją renowację, ale jest. Nie rozebrano go. A to najważniejsze. Po zachodniej stronie Placu pod Lipami znajduje się wielki, liczący ok. 100 m długości budynek. Od początku istnienia osiedla ulokowano tu centrum handlowe, zaopatrujące mieszkańców we wszystkie niezbędne artykuły. Co ciekawe, zadaniem zarządu kopalni "Giesche" było utrzymywanie cen tych towarów na jak najniższym poziomie, aby każdego mieszkańca Giszowca było na nie stać... Niezwykłe świadczenia socjalne. Sklep mięsny sąsiadował z nowoczesną chłodnią, a rurociąg pompujący do niej zimne powietrze, połączony był podziemnym kanałem z fabryką lodu. Obecnie w budynku znajduje się m.in. piekarnia, sklep mięsny i sklep z artykułami gospodarstwa domowego. Prawie wszystko na miejscu. Po południowej stronie Placu pod Lipami znajdują się trzy stare budynki szkolne, które pierwotnie były ogrodzone wspólnym płotem. Wewnątrz tego kompleksu znajdowały się również domy dla nauczycieli. Pierwsza szkoła na Giszowcu zaczęła funkcjonować już w 1908 roku. Oczywiście wówczas uczono w niej w j. niemieckim. Gdy Giszowiec znalazł się w granicach państwa polskiego, uczniowie pobierali nauki w dwóch językach: polskim - głównie dzieci z rodzin robotniczych oraz niemieckim - dzieci z rodzin urzędników kopalnianych. Podczas II wojny szkoła uzyskała patrona w osobie H. Göringa. Po wojnie nosiła imię Marii Konopnickiej, a później Fryderyka Chopina. W 1978 r. została zamknięta, a dzieci przeniesiono do nowego budynku. Wkrótce jednak powróciły, gdyż nowa siedziba okazała się za ciasna. W 1993 r. szkołę ponownie zamknięto, a obecnie dzieci uczą się w przepięknej nowej szkole (SP 51 im. F. Chopina), którą miejscowi nazywają "szkołą marzeń". Nie dziwię się, bo budynek poraża swoim rozmachem. Nadano mu cechy typowe dla architektury Zillmannów. Starą szkołę wyremontowano i przeznaczono na siedziby Agencji Rynku Rolnego oraz prywatnych firm. Zwykłe dni zwykłych ludzi... Kiedy zagłębimy się w ocalałe uliczki Giszowca, zauważymy charakterystyczne domki mieszkalne, zaprojektowane w stylu tradycyjnych chat górnośląskich. Część z nich jest parterowa, część jednopiętrowa, ale wszystkie dwurodzinne (te przeznaczone dla robotników). Posiadają strzeliste dachy. Pierwotnie były otoczone drewnianymi płotami i sporymi ogrodami, co czyniło je jeszcze piękniejszymi. Bardzo typowy dla osiedla jest dwurodzinny domek robotniczy. Zauważycie takie spacerując ulicami Przyjemną, Przyjazną, Kwiatową, Działkową, Barbórki i Ewy. Natomiast na rogach ulic spotkacie większe, przeznaczone dla kopalnianych urzędników. Tu również obowiązywała pracownicza hierarchia. Jednakże domy robotnicze, jak i urzędnicze, łączyły dwie rzeczy. Styl górnośląski, oraz dość komfortowe, jak na tamte czasy, wyposażenie. Na uwagę zasługuje również budynek starej poczty. Kiedyś pracowało w niej dwóch listonoszy. Budynki publiczne posiadały aparaty telefoniczne, połączone z centralą na szybie "Carmer". Na osiedlu zaprojektowano również małe więzienie składające się z trzech cel oraz dom noclegowy dla robotników przyjezdnych. Co ciekawe, w chwili budowy Giszowca nie zaplanowano tam kościoła. Mieszkańcy osiedla należeli do parafii na Nikiszowcu. W latach 1946-1948 wybudowano kościół św. Stanisława Kostki, który bardziej przypomina prowizoryczną świątynię, choć istnieje do dzisiaj. Dopiero w latach 1986-1994 powstał kościół św. Barbary. W 1983 r. papież Jan Paweł II podczas swojego pobytu w Katowicach poświęcił kamień węgielny pod jego budowę. W czasach powstania osiedla, spółka "Giesches Erben" została zobowiązana do zapewnienia mieszkańcom opieki zdrowotnej i budowy tzw. baraku dla chorych. Obowiązki lekarza pełnił dr Carl Möschler ze Spółki Brackiej, z którą podpisano odpowiednią umowę. Möschler dostał do swojej dyspozycji piękny dom wraz z ogrodem na Giszowcu, za który nie płacił czynszu. W późniejszym czasie leczył również mieszkańców Nikiszowca.[8] Jego następcą w okresie międzywojennym był dr Karol Sęczyk (późniejszy organizator Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach), a od ok. 1930 r. dr Wojciech Szeliga-Żuławski. Trudne lata Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej osiedle stało się ośrodkiem, gdzie dość mocno krzewiono polskość. Przejawiało się to w działalności różnych organizacji politycznych i kulturalnych. W 1913 r. na osiedle przywieziono kilkudziesięciu niemieckich górników z Wałbrzycha (wraz z rodzinami), którzy dość szybko zasymilowali się z miejscową ludnością. Podczas I wojny światowej w całych Niemczech pojawiły się spore problemy z zaopatrzeniem, co stało się powodem wprowadzenia reglamentacji. Kopalnia "Giesche" kupowała coraz większe ilości artykułów (kartofli, ubrań i mydła), które sprzedawano robotnikom po cenie zakupu, a czasami nawet poniżej. W ten sposób starano się zapewnić górnikom i ich rodzinom minimum potrzebne do utrzymania. Wielu mężczyzn z Giszowca trafiło na wojnę (wielu z niej nie wróciło), więc w kopalni pracowali jeńcy rosyjscy (w 1917 r. stanowili 33 proc. załogi kopalni "Giesche"). Pogłębiający się kryzys doprowadził do strajków na kopalni "Giesche" w 1916 i 1918 roku.[9] Po zakończeniu wojny na osiedlu trwały przygotowania do przyłączenia się do państwa polskiego. W Giszowcu działała POW Górnego Śląska. Gromadzono broń i szykowano się do walki. Mieszkańcy osiedla brali czynny udział we wszystkich trzech powstaniach śląskich, za co 12 z nich zapłaciło życiem. Po plebiscycie okazało się, że Giszowiec będzie należał do Polski, więc ich poświęcenie nie poszło na marne. Jednakże w latach 30., gdy Górnoślązakom żyło się coraz gorzej, na osiedlowych uliczkach zaczęły się szerzyć idee komunistyczne i rewolucyjne. Ruchem tym kierował pochodzący z Giszowca Józef Wieczorek. W 1936 r. na Giszowcu mieszkały 5463 osoby. Coraz trudniej było się utrzymać. W latach 1931-1935 wydobycie na kopalni "Giesche" spadło o 39 proc. W 1937 r. wybuchł wielki strajk, na kanwie którego Kazimierz Kutz oparł scenariusz swojego filmu "Perła w koronie". Wybuch II wojny światowej zmienił wszystko. Na krótko przed wybuchem wojny 390 mężczyzn z załogi kopalni "Giesche" zostało powołanych do Wojska Polskiego (240 uciekło, aby przeczekać sytuację). 4 IX 1939 r. do Giszowca wkroczyli niemieccy żołnierze. Niektórzy mieszkańcy witali ich kwiatami.[10] Nowym burmistrzem został, pochodzący ze Strzelec Opolskich, Gabor, który co prawda był prominentnym członkiem NSDAP, ale chyba nie za bardzo gorliwym. Miejscową placówką NSDAP kierował Robert Portmann, nowy dyrektor giszowieckiej szkoły. Wkrótce na osiedlu powstała filia posterunku SchuPo, w której służyli także mieszkańcy Giszowca. Gdy jesienią 1939 r. Niemcy zarządzili spis, nazywany "palcówką", większość rodzin z Giszowca, pewnie dla świętego spokoju, podała się za Niemców. Podobnie było z Volkslistą. Naziści rozpanoszyli się w Katowicach. W willi na Giszowcu (wcześniej będącej własnością Antona Uthemanna) w 1941 r. zamieszkał sam gauleiter Fritz Bracht. O czym opowiem Wam innym razem. Mieszkańcy osiedla próbowali przystosować się do nowej sytuacji, ale idee komunistyczne nie umarły. Wręcz przeciwnie - rozwijały się dość mocno. W drukowanych w podziemiu ulotkach krytykowano wojnę Niemiec z ZSRR, a ojczyznę komunizmu i Stalina uważano za swojego wielkiego sprzymierzeńca. Śląscy komuniści jeszcze nie podejrzewali, jak w 1945 r. wielki Stalin odpłaci im się za owo uwielbienie. Na osiedlu działali również ludzie związani z PPS-em i ZWZ-AK. Katowickie Gestapo starało się zwalczyć podziemie z Giszowca. Wiele osób zostało aresztowanych i straciło życie. Giszowiec zastraszano i terroryzowano (pod koniec 1942 r. odbyła się tam publiczna egzekucja kilku mężczyzn). Niemieckie władze pozmieniały nazwy ulic na osiedlu. Patrząc na plan Giszowca z 1943 r. zauważycie m.in. Freikorps Str., Schlageter Str., Schiller Str., Horst Wessel Str. (która pełniła rolę osiedlowej obwodnicy), Herbert Norkus Str., Wilhelm Gustloff Str., Viktoria Str., Goethe Str., Finkenweg, Eichendorffweg, Wolfgangs Platz czy też Gerlach Str. Nie zabrakło też Adolf Hitler Str., która łączyła Giszowiec z Nikiszowcem (obecnie ul. Szopienicka). Wiadomo, co chciano w ten sposób osiągnąć. Jednakże owe nazwy pasowały tu jak pięść do nosa. Co ciekawe, jedną z ulic nazwano Zillmann Str., chcąc zapewne nie tyle uhonorować architektów, ale podkreślić w ten sposób niemieckie korzenie tego miejsca. Wielu mieszkańców Giszowca trafiło w szeregi Wehrmachtu. Część od razu zdezerterowała. W 1942 r. na kopalni "Giesche" pojawili się pierwsi jeńcy (głównie Rosjanie). Ulokowano ich w okolicach szybu "Zbyszko", w niewielkim obozie otoczonym drutem kolczastym. Jeńcy dostawali głodowe racje żywnościowe, więc niektórzy z mieszkańców Giszowca próbowali ich dożywiać. Oprócz Sowietów pojawili się również jeńcy francuscy. W okolicznych lasach podczas wojny doszło do prawdziwej tragedii. Zresztą pewnie nie jednej. W 1944 r. Niemcy wymordowali tam cały oddział AK, który miał zamiar odbić z mysłowickiego więzienia Wacława Stacherskiego (ps. "Nowina"), komendanta inspektoratu AK w Katowicach, aresztowanego przez Gestapo w marcu 1944 r. (pochodzący z Sosnowca Stacherski w IX 1944 r. zginął w KL "Auschwitz"). Akcja się nie udała, za co AK-owcy zapłacili życiem (w giszowieckim kościele św. Barbary znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona temu wydarzeniu). Niemieckie władze opuściły Giszowiec 25 I 1945 r., pozostawiając na miejscu tylko nieliczny i niezbyt chętny do walki Volkssturm. Rosjanie zajęli osiedle 27 stycznia. Ofiary powstań i II wojny światowej obecnie upamiętnia pomnik w formie obelisku, znajdujący się na Placu pod Lipami (są na nim 32 nazwiska mieszkańców osiedla). Dariusz Pietrucha Śródtytuły pochodzą od redakcji. Zdjęcia współczesne: Dariusz Pietrucha. Druga część artykułu tutaj!