Mieczysław Gil, legendarny przywódca nowohuckiej "Solidarności", był przedstawicielem wąskiej grupy działaczy opozycji, która brała udział w negocjacjach w Magdalence. Po wyborach 4 czerwca 1989 r. został posłem, a w następnym roku przewodniczącym Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. W wywiadzie dla INTERIA.PL opowiada o kulisach Okrągłego Stołu. "Nie wiedzieliśmy, czym się to zakończy" Mieczysław Gil: - Zarówno w Magdalence, jak i przy Okrągłym Stole naszym celem było załatwienie spraw najważniejszych dla Polski: reaktywowanie "Solidarności", dokonanie zmian systemowych, dopuszczenie opozycji do funkcjonowania w sposób ograniczony, reglamentowany, niemniej publiczny. Były załatwiane najważniejsze problemy z tym związane. - Nie było świadomości, czym się to zakończy, ani tego, jaki będzie obszar wolności, do jakiej doprowadzi Okrągły Stół. Dla nas najważniejsza była reaktywacja "Solidarności". To był podstawowy postulat, wynikający także ze strajków 1988 roku (...) Głównym kreatorem Okrągłego Stołu była ówczesna władza. Myśmy byli - i to trzeba jasno powiedzieć - petentami generała Kiszczaka. On i jego ludzie, jak pan Ciosek czy pan Kwaśniewski, podczas tych rozmów stawiali pewne propozycje, które stały się dla nas tematem do ustosunkowania się. Tak było m.in. z wyborami parlamentarnymi, jak się okazuje, przygotowywanymi już koncepcyjnie wcześniej przez władze. - Zaproponowano nam, że 35 procent mandatów może otrzymać szeroko rozumiana "Solidarność". To gwarantowało oczywiście władzy kontrolowanie całego układu politycznego. Jednocześnie zaproponowano powstanie urzędu prezydenta i zakres jego kompetencji. Prezydent miał być właściwie zabezpieczeniem wszystkiego - miało nastąpić przeniesienie władzy z Biura Politycznego PZPR, tego najważniejszego dla komunistów decydenta, na funkcję prezydenta. W sposób naturalny mówiono, że tym prezydentem ma być generał Jaruzelski. - Kiedy przedstawiono planowane kompetencje przyszłego prezydenta, zaprotestowaliśmy, bo były tak szerokie, że - jak wyraził się Lech Wałęsa - żeby odsunąć go od władzy, trzeba by go było chyba zabić... Komuniści wówczas zabezpieczali się głównie przez silny urząd prezydencki. "Wprzęgnąć opozycję w struktury władzy" Mieczysław Gil: - Ja myślę, że mamy tu takie klasyczne przywołanie sytuacji, iż bagnetami można zdobyć władzę, bagnetami można jakiś czas ją utrzymywać, natomiast nie da się zarządzać państwem przy pomocy bagnetów. Mówię to w kontekście tego, że stan wojenny nie przyniósł komunistom spodziewanych efektów, nie reformowano państwa, które właściwie się rozsypywało. No i czynnik fundamentalny: nie zdławiono "Solidarności"! - W 1987 roku istniało w Polsce około 250 różnych grup i struktur oporu przeciwko władzy. Potem były słynne strajki wiosenne, tzw. wiosenne przebudzenie "Solidarności" w 1988 roku. Okazało się, że mimo spacyfikowania strajku w Nowej Hucie, po opuszczeniu więzień przez uczestników i przywódców tego strajku, po interwencji Episkopatu Polski, a w Krakowie szczególnie kardynała Franciszka Macharskiego, że "Solidarność" rosła, organizowała się, przystąpiła wręcz do jawnej działalności. - Władza zdawała sobie sprawę z tego, że nie może zrobić żadnego ruchu bez opozycji, ale wcześniej jeszcze, gdzieś w 1987 roku, generał Jaruzelski, przewidując pewne sprawy powołał specjalna grupę studialną, która opracowywała dla niego i dla generała Kiszczaka memoriały. W jej skład wchodzili: pan Jerzy Urban, pan Stanisław Ciosek i zastępca generała Kiszczaka generał Pożoga. W swoich raportach wskazywali oni, że należy z tą sytuacją coś zrobić. Fundamentalna teza brzmiała: wprzęgnąć opozycję do funkcjonowania w strukturach władzy. Postanowiono zaprosić do władzy tzw. opozycje konstruktywną. - Trzeba wyraźnie powiedzieć, że generał Kiszczak i jego ludzie w pełni kontrolowali sytuację w strukturach opozycyjnych. Dysponowali dokładnymi charakterystykami, także osobowościowymi, opozycjonistów. Na tej podstawie analizowali, kto może być partnerem do takich rozmów.Była to niezwykła operacja, przygotowująca przekazanie władzy politycznej i jednocześnie pozyskanie władzy ekonomicznej przez ludzi starego reżimu. - Skład uczestników Okrągłego Stołu po stronie solidarnościowej ustalił Lech Wałęsa. Czym się kierował? Myślę, że właśnie tym, co nazywano konstruktywną opozycją, czyli pewnymi przesłankami ze strony władzy. Kiedy w pewnym momencie władza odmówiła uczestniczenia w rozmowach Adamowi Michnikowi i Jackowi Kuroniowi, cała "Solidarność" stanęła za nimi murem. To była duża akcja, która bardzo uwiarygodniła i Kuronia , i Michnika. I oni wtedy stali się zasadniczymi partnerami, jak się później okazało, dla takich ludzi, jak Kwaśniewski, Ciosek czy Kiszczak. - Wtedy znaczna część uczestników rozmów w Magdalence czy przy Okrągłym Stole ze strony solidarnościowej, oprócz Lecha Wałęsy, niewiele wiedziała. Niewiele wiedziała o tych kontaktach, jakie prowadził z władzą prof. Stelmachowski jako przedstawiciel Kościoła desygnowany do tych rozmów. To było do wiadomości bardzo wąskiego grona najbliższego otoczenia Lecha Wałęsy, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego? Natomiast to szersze grono niewiele o tym wiedziało. Można powiedzieć, że poniekąd byliśmy tutaj traktowani trochę instrumentalnie. - Jacek Kuroń, jako opozycjonista, podobnie jak Adam Michnik, obaj z ogromnymi wpływami i zasługami dla opozycji, z życiorysami więziennymi, byli pierwszymi kontaktami do takich rozmów. Oficjalnie wiadomo, że Jacek Kuroń rozmawiał na ten temat, może nie wprost, ale zarówno z funkcjonariuszami, jak i politykami tamtej strony o możliwościach dalszego dialogu, już w wymiarze zinstytucjonalizowanym.