INTERIA.PL: Jak szefostwo Komitetu Centralnego PZPR zareagowało na wybór Karola Wojtyły na papieża? Marek Lasota: Kiedy wieczorem 16 października 1978 roku Stanisław Kania, ówczesny wysoki funkcjonariusz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, dowiedziawszy się z agencji Reutera o wynikach konklawe jako pierwszy zadzwonił do I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka z tą hiobową dla komunistycznych władz informacją, usłyszał w słuchawce krótkie: O rany Boskie! W tym stwierdzeniu zawarta jest z jednej strony cała rezygnacja, a z drugiej - jakaś klęska, która dotknęła system komunistyczny w Polsce w tym momencie. Bo cały ten powojenny, począwszy od 1944 roku, okres represji wobec Kościoła katolickiego, a także inwigilacji i represji wobec Karola Wojtyły jako biskupa krakowskiego, a później kardynała, wszystko to rozwiało się w jednej chwili z dymem znad Kaplicy Sykstyńskiej. Ten ogromny wysiłek nie tylko ludzki, ale i ekonomiczny - przecież na zwalczanie Kościoła w PRL przeznaczano ogromne środki - wszystkie środki , jakie przeznaczano na rozpracowywanie Kościoła, na izolowanie go od społeczeństwa, na rozbijanie go od wewnątrz, na kompromitowanie duchowieństwa i hierarchów - to wszystko w jednej chwili, wraz z wyborem Polaka na papieża, spełzło na niczym. Jak próbowali to sobie wytłumaczyć? Wieczorem tego samego dnia w gmachu Komitetu Centralnego PZPR, w dzisiejszej siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie przy Alejach Jerozolimskich, zbierają się członkowie kierownictwa partyjno-państwowego. Odbywa się gorączkowa narada. Jeden z uczestników Józef Czyrek mówi słowa, które są porażające w swojej wymowie. Mówi mianowicie, iż "lepszy Wojtyła jako papież tam, niż jako prymas tutaj". W tych słowach jest w moim przekonaniu zawarta jakaś porażająca krótkowzroczność rządzącej w Polsce Ludowej ekipy partyjnej. Krótkowzroczność polegająca tylko na dostrzeganiu zagrożenia płynącego z wewnętrznego, nazwijmy to podwórka, na jakiejś takiej wręcz fobicznej nienawiści do głowy Kościoła polskiego jakim w tym czasie był od 1948 roku kardynał Stefan Wyszyński. Lęku spotęgowanego faktem, że gdzieś od końca lat 60 Karol Wojtyła wyrasta na znacznie groźniejszego dla władzy ludowej przeciwnika, znacznie niebezpieczniejszego przez swoją charyzmę przywódcę Kościoła w Polsce. Kiedy okazuje się, że Wojtyła nie będzie prymasem Polski - wywołuje to ulgę. Dlaczego władza komunistyczna zgodziła się na nominowanie bpa Wojtyły metropolitą krakowskim? W listopadzie 1963 r. Wydział Administracyjny Komitetu Centralnego PZPR - a więc ta instytucja, która w istocie organizowała, koordynowała i prowadziła walkę z Kościołem, nadrzędna wobec IV Pionu SB i Urzędu ds. Wyznań - wydaje opinię: Karol Wojtyła nie może absolutnie zostać metropolitą krakowskim. Konkluzja tej opinii jest niezwykle wymowna. Dlaczego? Bo jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem ideowym. A wcześniej wymienione zostały wszystkie jego "grzechy" i niebezpieczeństwa, które jego działalność niesie. Podkreślono, że jest doskonałym organizatore, że sprawnie zreformował kurię krakowską, że ustanowił modelowe stosunki w relacjach z zakonami położonymi na terenie archidiecezji. Wydawałoby się, że ta opinia definitywnie przesądza o dalszych losach Karola Wojtyły. Tymczasem w trzy tygodnie później ówczesny Prezes Rady Ministrów Józef Cyrankiewicz podpisuje dokument, w którym zgadza się na powołanie bpa Karola Wojtyły na stanowisko metropolity. Dlaczego? Celem zasadniczym strategii władz wobec Kościoła było pozbycie się prymasa Stefana Wyszyńskiego. Szukano wśród kandydatów na wakujące stanowisko metropolity krakowskiego kogoś, kto mógłby się stać skuteczną przeciwwagą dla prymasa Wyszyńskiego. Władze dążyły, żeby jak najszybciej obsadzić biskupstwo krakowskie, najlepiej kimś, kto będzie lojalny wobec tej władzy, czy też przynajmniej nie będzie jej wrogiem. Bo prędzej, czy później zostanie kardynałem i wówczas będzie można pozbyć się prymasa Wyszyńskiego i zastąpić go metropolitą krakowskim. SB nie udało się wmanewrować prymasa i metropolity krakowskiego w konflikt I kardynał Wojtyła, i prymas Wyszyński byli w pełni świadomi realiów, w jakich przyszło im funkcjonować. Kardynał Wojtyła był także świadom tego, że jego nowa pozycja w Episkopacie, nowe warunki, w jakich mu przyszło funkcjonować w Kościele, będą służyły rozmaitym działaniom, będą powodowały próby konfliktowania go z Prymasem. Nie bacząc na dyskusje toczące się w Episkopacie, Wojtyła sprowadzał to anegdotycznej sytuacji. Na pytanie ilu polskich kardynałów jeździ na nartach, odpowiadał: połowa. Najbardziej charakterystycznym momentem była wizyta prezydenta de Gaulle'a w Polsce. Gomułce udało się go przekonać, aby zrezygnował ze spotkania z prymasem Wyszyńskim. Kiedy przyjechał do Krakowa i odwiedzał katedrę Wawelską, w drzwiach przywitał go zakrystianin. Na znak swojej lojalności wobec Prymasa, na znak solidarności, Wojtyła odmówił spotkania z prezydentem Francji. Kardynał Karol Wojtyła został poddany permanentnej inwigilacji. Można powiedzieć z całą odpowiedzialnością i z całą pewnością, że nie było takiej chwili w życiu i w dniu codziennym kardynała Wojtyły, o której Służba Bezpieczeństwa by nie wiedziała. Natomiast środki techniczne, o których mówimy, a więc podsłuch, podgląd, obserwacja bezpośrednia, to jest jedna strona zagadnienia. A drugą jest to, co dla SB było najcenniejszym źródłem informacji i to informacji płynących w dwóch kierunkach. Z jednej strony docierającej do SB, a z drugiej będącej kanałem umożliwiającym przekazywanie informacji niejednokrotnie dezorganizujących, dezintegrujących, dezinformujących, które tajni współpracownicy mieli przekazywać, czy to bezpośrednio do kardynała Wojtyły, czy też do jego najbliższego otoczenia. Mówimy tutaj o agenturze, którą udawało się pozyskiwać SB wokół najistotniejszych urzędów w archidiecezji, jak i wokół samego ordynariusza. To jest problem najbardziej kontrowersyjny, ale nie sposób go pominąć. Pytanie jest o skalę tego zjawiska, a było ono stosunkowo niewielkie. Jeżeli mówimy tutaj o jakimś obrazie, jak gęsta była ta sieć agenturalna, to takim najlepszym przykładem jest dokument dotyczący pierwszej papieskiej pielgrzymki do Polski, w czerwcu'79 roku, pielgrzymki do Krakowa. Wśród licznych, co tu ukrywać, bardzo licznych agentów wybitnych i genialnie aktywizowanych przez SB, za kategorię najistotniejszą uważa się kilku, jak to określono, którzy mogli mieć bezpośredni dostęp do Jana Pawła II, bądź do jego najbliższego otoczenia. W tej grupie jest osiem pseudonimów, ośmiu tajnych współpracowników, nie tylko duchownych, ale także świeckich. Ja myślę, że to jest obraz skali tego zjawiska. Pojawia się pytanie o skuteczność działania sieci agenturalnej. Trudno tu bez wątpienia mówić, że była ona całkowicie nieskuteczna. Bo jeżeli jakiemuś tajnemu współpracownikowi udaje się zdobyć odciski pieczęci kurialnych, w tym tej najbardziej zastrzeżonej, okrągłej pieczęci Kurii, która umieszczana jest pod dokumentami najważniejszymi, no to jest to sukces operacyjny SB. Jeżeli udaje się Służbie Bezpieczeństwa wprowadzić w obieg urzędowy Kościoła krakowskiego dokument dotyczący finansów tej kurii, będący swego rodzaju dokumentem inwentaryzacyjnym, to jest to także sukces SB - bez względu na to, jakie były jego końcowe efekty. Temu właśnie służyło osadzenie tajnej agentury. Nie chodziło tylko o przepływ informacji od niej do Służby Bezpieczeństwa i dalej przekazywanej do poszczególnych instancji partyjnych, jako tak zwana informacja wyprzedzająca, ale także w drugą stronę - wypełnianie pewnych zadań przez agenturę wewnątrz Kościoła. Czy SB udało się ulokować agenturę w Tygodniku Powszechnym? Tygodnik Powszechny był środowiskiem bardzo bliskim kardynałowi Wojtyle, a z drugiej strony był forum dyskusji soborowej, jaka toczyła się, zwłaszcza w latach 60. Służba Bezpieczeństwa miała pełną świadomość tego, że Karol Wojtyła bardzo serio traktuje redakcję i środowisko z nią związane, że bardzo sobie ceni tę dysputę, którą oni z nim prowadzili - co więcej bardzo chętnie ją podejmuje. To też stało się przyczyną bardzo intensywnych prób inwigilowania tego środowiska i wprowadzenia do niego tzw. agentury. Z jakim skutkiem? Wydaje się, że z mizernym. Udało się pozyskać trzech, bez żadnych wątpliwości, rozpoznanych dziś tajnych współpracowników, w szeroko rozumianym środowisku Tygodnika Powszechnego. Cała trójka to nie byli członkowie redakcji tygodnika, ale pracownicy administracji, korekty, albo tzw. obsługi technicznej. Z postrzeganego w latach 60. jako bardziej ugodowy od prymasa, po paru latach kardynał Wojtyła wyrasta na największego wroga władzy. Wyszyński był postrzegany jako ktoś, kto jest groźny tutaj w Polsce, kto walcząc o zachowanie praw Kościoła i jego wpływu na społeczeństwo uniemożliwia władzy zawładnięcie całym społeczeństwem, uniemożliwia - nazwijmy to - misję totalitarną reżimu komunistycznego w społeczeństwie polskim. Ale Wojtyła staje się kimś znacznie niebezpieczniejszym: nie dla komunistów w Polsce, ale dla całego systemu komunistycznego w Polsce. Bo dostrzega się z jednej strony jego rosnące wpływy w Stolicy Apostolskiej, gdzie jest postrzegany jako jeden z najbliższych współpracowników papieża Pawła VI, z drugiej strony dostrzega się jego autorytet właśnie w środowisku Kościoła powszechnego, w kolegium kardynalskim. To, co mówi Wojtyła, to co wyraża swoją postawą budzi ich największy niepokój. Wojtyła mówi już nie o prawie ludzi wierzących, tylko mówi o prawach człowieka, mówi o nękaniu administracyjnym Kościoła w Polsce, mówi o konieczności przestrzegania praw człowieka w całym obozie komunistycznym; mówi o tym, że prawa człowieka są niszczone przez system komunistyczny, a nie przez pojedynczych aparatczyków, których wystarczy zmienić. To tworzy u komunistów poczucie ogromnego niebezpieczeństwa. Patrzy się na kardynała Wojtyłę jak na wpływowego hierarchę kościelnego, a co za tym idzie tego, kto być może wkrótce będzie kimś bardzo ważnym w Kościele, kto będzie wpływał na politykę Kościoła wobec systemu sowieckiego. To jest konstatacja, a z drugiej strony jest poczucie bezradności i bezsilności. Dokumenty służby bezpieczeństwa, jej meldunki, treść tych dokumentów dowodzi jednej rzeczy - są zupełnie bezsilni. Ten format człowieka, ten format intelektualny, religijny, ta charyzma znacznie przekracza możliwości nawet najzdolniejszych, najbardziej profesjonalnych oficerów SB. Czy po wyborze na Stolicę Piotrową SB zaprzestała inwigilacji Karola Wojtyły? Zmienił się zakres prowadzonych wobec niego działań. Otóż, lokalna, krakowska służba bezpieczeństwa nie ma już właściwie wpływu na możliwości jego inwigilacji. Można powiedzieć, że SB w Polsce może co najwyżej próbować ogarnąć środowisko, które bez wątpienia stanie się wkrótce środowiskiem bliskim właśnie papieżowi w Watykanie. Nie miano co do tego wątpliwości, że wielu polskich duchownych stanie się bądź to bliskimi współpracownikami papieża, bądź też będzie sprawowało rozmaite funkcje w ważnych instytucjach czy urzędach kościelnych w Watykanie. I to wśród nich przede wszystkim próbowano prowadzić inwigilację, próbowano pozyskiwać tajnych współpracowników. Zresztą z marnym skutkiem. Zadania wobec samego papieża Jana Pawła II musiały już zostać przeniesione na znacznie szerszą płaszczyznę. To już nie SB w PRL, to już cały aparat bezpieczeństwa w systemie komunistycznym musiał zostać zmobilizowany do rozpracowywania, do neutralizowania oddziaływania Jana Pawła II. Oczywiście mózg kierowniczy, sprawczy znajdował się w Moskwie, która kierowała przecież wszystkimi służbami specjalnymi w obozie sowieckim. Ona musiała przejąć na siebie ciężar rozpracowywania Kościoła, już nie tylko Kościoła polskiego, ale Kościoła powszechnego. Ale Służbie Bezpieczeństwa przypadła w tym rola najważniejsza, z prostego powodu: miała największe doświadczenie w tym zakresie i najlepsze rozeznanie właśnie w otoczeniu nowego papieża. Stąd w dokumentach dotyczących pierwszej, czy następnych pielgrzymek papieskich na plan pierwszy, jako zadanie eksponowane, wysuwa się polecenie rozpoznania zamiarów papieża w jego polityce światowej, w jego polityce do obozu sowieckiego. I wreszcie to także w tych dokumentach, które znajdują się w zbiorach IPN pada takie stwierdzenie, takie polecenie z ust szefów zarządu jednego z wydziałów KGB, właśnie tego zajmującego się Kościołem rzymskokatolickim: Służba Bezpieczeństwa ma rozpoznać "możliwości fizycznego zbliżenia się do papieża". To zadanie nie budzi wątpliwości w kontekście wydarzeń, które nastąpiły niedługo później w 1981 roku, 13 maja, na Placu św. Piotra. "Możliwość fizycznego zbliżenia się do papieża" mogła w tym języku oznaczać tylko jedno - przygotowywanie zamachu na Jana Pawła II.