Pani spektakl pt. "Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej" zwyciężył poprzednią edycję "Boskiej Komedii". W tym roku wystawia Pani dwa spektakle. Tak, jeden to "W imię Jakuba S.", to jest premiera festiwalowa, koprodukcja Teatru Dramatycznego w Warszawie i Boskiej Komedii oraz Łaźni Nowej. Drugi to "Tęczowa trybuna". Tak, to jest przedstawienie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Jeżeli chodzi o "W imię Jakuba S.", to strasznie podoba mi się tam odwrócenie perspektywy. Polacy są przedstawieni jako naród chłopski, który powinien obchodzić raczej święto zniesienia pańszczyzny, niż kolejne rocznice powstań narodowych. No rzeczywiście, bo to jest pytanie o to, kto nas opowiada, na jaką narrację się zgadzamy. Ponieważ jestem osobą ze wsi i zawsze temu pochodzeniu towarzyszyło zawstydzenie, że nie jest co najmniej nauczycielką, a najlepiej, by miała jakieś ziemiańskie korzenie. Nagle sobie uświadomiłam, że moje pochodzenie nie jest jakąś wyjątkową sytuacją; tak naprawdę większość moich znajomych ma dokładnie takie same korzenie, tylko, że nikt o tym nie mówi, bo to jest wstydliwa sprawa. Co się takiego wydarzyło, że my, Polacy - a przecież większość naszego społeczeństwa, to jest około 70 - 85 procent, mamy korzenie we wsi, ale właśnie w tej wsi duszonej pańszczyzną, tej chamskiej, nie tej dworkowo-ziemiańskiej, co się takiego wydarzyło w polskiej kulturze, że tak łatwo daliśmy się opowiedzieć, jak to mówi Jakub Szela w naszym przedstawieniu, że tak łatwo daliśmy sobie zamienić historię buntów chłopskich na historię powstańczych koszul. Może chodzi o to, że nikt nigdy tego nie zamieniał? Może lud, naród, po prostu - jak zawsze - aspiruje do tej bardziej wyrafinowanej wersji opowiadania historii, kultury? Tak, oczywiście, tak jest, ale nie ma historii bez narratywizacji, takie zjawisko jak polityka historyczna państwa, to są zjawiska, które kształtują tożsamość narodową, człowiek się nie rodzi z tym. Człowiek podlega formatowaniu w ciągu swojego życia. Przez edukację, przez uczestniczenie w kulturze, przez życie w konkretnym państwie, w którym rządzą konkretne partie, które mają konkretną politykę historyczną. I tak dalej. To nie jest zjawisko proste, tylko bardzo pokomplikowanej. Co do polityki historycznej, to półtora roku temu, poruszyła Pani środowiska lewicowe deklaracją, że będzie głosowała na Jarosława Kaczyńskiego. Pomimo dystansu do jego przecież bardzo konserwatywnej wizji, a i też do narracji historycznej, którą uprawia Jarosław Kaczyński. Po półtora roku - jak ocenia Pani te decyzję? Nie zmieniłabym jej dzisiaj. Oczywiście tamta decyzja nie była podyktowana wspólnotą światopoglądową z partią jednak konserwatywną, ja nie jestem konserwatysktą, moje poglądy są lewicowe. Jednak jako obywatelkatego państwa chciałabym uczestniczyć w - nazwijmy to - demokracji, mimo, że mam pewne wątpliwości na temat tego systemu politycznego. Bałam się wtedy sytuacji, że jedna partia weźmie całą władzę. I wzięła. I wzięła. I co się dzieje? Miało być krótko (śmiech). Dzieje się to, że tak naprawdę pewne decyzje polityczne są podejmowane w taki sposób, że społeczeństwo nawet nie do końca się orientuje, że one są podejmowane. Po prostu nie ma żadnej instancji, która mówi veto. Pytam o to wszystko dlatego, bo przedstawienia Pani i Pawła Demirskiego są swego rodzaju teatralną publicystyką społeczno-polityczną. Na przykład kolejny spektakl jest również reakcją na pewne doniesienia, które dobiegły - bodajże - z Poznania. Chodzi o stworzenie osobnej trybuny dla gejów. To warszawski pomysł, ale już wyszliśmy z szafy, to my zrobiliśmy ten ruch. Aha, czyli to była prowokacja. Tak, to była prowokacja. To znaczy zależało nam na tym, by coś więcej się wydarzyło, czyli żeby poprzez taki fejk zbudować realne zjawisko społeczne. To się nie udało, ale to jest większa dyskusja. Było to dla nas - dla mnie, dla Pawła Demirskiego i dla ludzi, którzy z nami pracowali - istotne i bardzo formujące doświadczenie. Może jednak parę słów więcej. Ten spektakl będzie na festiwalu i to jest ważne. Przedstawienie opowiada o grupie gejowskich kibiców, fanów piłki nożnej, którzy zakładają pierwszy oficjalny gejowski fanklub polskiej reprezentacji narodowej w piłce nożnej. I ponieważ to im się udaje, postanawiają tak, jak to ma miejsce we Włoszech, w Niemczech, w ogóle w Europie, spróbować zawalczyć o własny sektor na właśnie budowanych stadionach narodowych. Tak, jak na przykład żyleta ma na Legii. Wiadomo, gdzie siedzi żyleta, tu są hoolsi... ...a tu są geje. Tak, a tu są geje. My, robiąc to przedstawienie, robiliśmy tak naprawdę swa spektakle. Jeden to był, oczywiście, spektakl, który miał się odbyć na deskach teatru, a drugi robiliśmy w przestrzeni publicznej. To się rzeczywiście w tym sensie udało, bo to była jedyna premiera od 1989 roku, na której mieliśmy wszystkie media i telewizje. Temat nośny. Tak, to jest rzeczywiście nośny temat, ale przede wszystkim temat jest o wiele bardziej kontrowersyjny, niż my myślimy. Oczywiście, nie spodziewaliśmy się tego, że polscy kibice zaakceptują ten pomysł, natomiast to, co się wydarzyło, ilość prowokacji, którym próbowano poddać tęczową trybunę była nieprawdopodobne. Ale nie to jest najważniejsze, bo okazało się, że organizacje LGBT też są przeciwko temu! Z całkiem zrozumiałych powodów: to jest tworzenie nowego getta. No, ale przepraszam bardzo: czy strefa VIP to nie jest rodzaj getta? Jest. No więc rozumie pan. To jest argument absurdalny i nieprzekonywujący, wynika z tego, że my się po prostu boimy... sto tysięcy argumentów pojawiało się, banalnych... czy to jest epatacja, czy to nie jest epatacja, jak para gejów stanie na takiej trybunie i będzie się trzymać za ręce. Jeśli taki argument pada nie ze strony kibiców, którzy są środowiskiem raczej prawicowym, a ze strony samych gejów, którzy w większości są bardzo zachowawczy i konserwatywni.