Mariusz łowi tonące zwierzęta, a Kasia opiekuje się nimi na lądzie. Wraz z przyjaciółmi od początku powodzi uratowali życie dziesiątkom psów i kotów. Wielu oddali już w ręce właścicieli. Dla tych, po które nikt się nie zgłasza zorganizowali tymczasowego schronisko. Codziennie dostarczają także karmę na zalane tereny. Ciekawie jest oglądać powódź w telewizji. Można się nawet popłakać, jak patrzy się na dramat cierpiących na rozlewisku ludzi i zwierząt. Są jednak tacy, którzy na wieść o przerwaniu wałów nie włączyli telewizorów, ale poprosili swoich pracodawców o urlop i pojechali na pomoc ofiarom żywiołu. Jedną z niewielu takich osób jest Mariusz Mazur z Tarnobrzega. Wolontariusz wypisał sobie 14 dni urlopu i pobiegł na wprost wdzierającej się do miasta fali. Po co, pytamy go my i pytali go policjanci, którzy nie chcieli go wpuścić na zamknięte osiedla. - Żeby ratować zwierzęta. Wielu ludzi ratowało przede wszystkim życie swoje i zwierzaków, ale nie zabrakło także takich, którzy w ogóle o czworonogach nie pomyśleli - mówi Mariusz Mazur. - Ci najbardziej bezmyślni uwiązali je na sznurach, zamknęli w stodołach, albo na balkonach. Wiele z nich nie miało żadnych szans na ratunek. My robiliśmy wszystko, by dać im szansę przeżyć. Żona pana Mariusza, pani Kasia boi się wody, więc nie jeździ na rozlewisko. Zajęło się jednak prowizorycznym schroniskiem, które udało się Stowarzyszeniu Przyjaciół Zwierząt "Ogród św. Franciszka" zorganizować w opuszczonych przebieralniach Kopalni Siarki Machów. - Kiepsko to wygląda, ale nie znaleźliśmy innego miejsca. Najważniejsze, że zwierzęta są tu bezpieczne. Większość z nich wyłowiliśmy z wody, niektóre ściągaliśmy z drzew, balkonów i dachów. Spanikowane były przede wszystkim psy. Niektóre przeżyły tylko dlatego, że jadły myszy. W pustostanie zagospodarowanym przez stowarzyszenie zrobiono boksy z metalowych szaf, a między nimi umieszczono metalowe klatki. Psiaki siedzą w nich, dostają jeść i są wyprowadzane na krótkie spacery. - Wiele psów przekazaliśmy już właścicielom. Dzwonili do nas i pytali o swoje psiaki. Nie wiemy jeszcze, co będzie z tymi, o które nikt nie pyta. Mamy wspaniałego rotwailera, którego losem nikt się nie interesuje. Są też koty i mniejsze psy. Wolontariusze ze stowarzyszenia codziennie wypływają na zalane tereny z karmą dla zwierząt, które nie pozwalają się zabrać z rozlewiska. Ogromną pomoc w tym zakresie młodzi ludzie otrzymują od dominikańskiego duszpasterstwa, które przygotowuje dla nich paczki z karmą. Wszyscy, którzy chcieliby wesprzeć wolontariuszy proszeni są o kontakt telefoniczny, który można znaleźć na ich stronie internetowej. Małgorzata Rokoszewska rokoszewska@gmail.com