ABW upatrzyła sobie 25-letnią Joannę ze względu na jej działalność w ruchu antyfaszystowskim. ABW zależy na infiltracji tego środowiska (agencja ma swoich ludzi również wśród narodowców). Agenci ABW po raz pierwszy zaproponowali Joannie współpracę, kiedy ta czekała na swoje niepełnosprawne dziecko pod przedszkolem. Kobietę zaskoczyło to, że znali szczegóły jej sytuacji życiowej. Agenci wiedzieli, że spłaca kredyt, że rozstała się z partnerem, że ma niepełnosprawne dziecko i utrzymuje się z zasiłku opiekuńczego oraz niskich alimentów. Wiedzieli też, gdzie 25-latka mieszka i jak nazywają się jej bliscy. Mimo konsekwentnego odmawiania agenci uporczywie wydzwaniali i sms-owali do kobiety. Proponowali, że spłacą jej kredyt i pytali, czy nie obawia się o dziecko. Gdy kobiety nie udało się zwerbować, agenci udali się do jej byłego partnera. Powiedzieli mężczyźnie, że Joanna "nagadała na niego i jego rodzinę". Zaoferowali mu pracę i spłacenie długów. Chcieli informacji o niej i o antyfaszystach. "Ze względu na ograniczenia natury prawnej ABW nie może podawać do publicznej wiadomości informacji, które mogłyby wskazać na ewentualny przedmiot jej zainteresowań, bez względu na to, czy w konkretnym przypadku są lub nie są podejmowane czynności" - to odpowiedź rzecznika ABW na pytania "Gazety Wyborczej" dot. kontrowersyjnych prób rekrutowania kobiety.