Jak informuje "Gazeta Wyborcza", Marek Falenta wysłał list do prezesa PiS 6 lutego br. Następnego dnia korespondencja dotarła do siedziby partii, co - jak czytamy w dzienniku - "zostało potwierdzone odpowiednią adnotacją i partyjną pieczątką". Falenta żali się w liście, że ludzie związani z PiS "mamią go obietnicami pomocy, ułaskawienia i amnestii". Podkreśla, że Jarosław Kaczyński jest jedynym, który ma "odpowiednią władzę do tego, aby mu pomóc". "Miałem świadomość, że przekazany materiał (z podsłuchów) będzie ujawniony i wykorzystany do wygrania przez pana partię oraz prezydenta wyborów. Dzięki Bogu tak się stało!" - napisał Falenta do Kaczyńskiego. Biznesmen skazany w aferze podsłuchowej wymienia też w liście swoje zasługi: "Razem z polskimi służbami od kilkunastu lat tępiłem liczne przykłady rozkradania majątku państwowego. Mogą to potwierdzić liczni funkcjonariusze polskich służb, m.in. Panowie Jarosław Wojtycki, szef warszawskiej delegatury CBA, i pełnomocnik szefa CBA Artur Chudziński". "Gdy odkryłem proceder nagrywania przez kelnerów, od początku przyszedłem z tymi informacjami, jeszcze przed aferą, do Pana byłego skarbnika Stanisława Kostrzewskiego, któremu jako pierwszemu pokazałem pozyskane nagrania. (...) Zatrudniłem wtedy jego siostrzenicę" - relacjonuje w liście do prezesa PiS Falenta. "Potem spotkaliśmy się u Pana w siedzibie przy ul. Nowogrodzkiej. To on skontaktował mnie z agentami służb CBA z Wrocławia i ABW z Katowic, którym otwarcie pokazałem, jaki materiał pozyskałem. Poprosili o kontynuację tej operacji, co też wykonałem" - czytamy. Biznesmen podkreśla, "że nie chce żadnych nagród", ale "móc normalnie żyć w normalnym kraju". "Pan jest jedynym, który może to sprawić. Ma Pan odwagę oraz odpowiednią władzę do tego, aby mi pomóc" - podkreśla Falenta. "Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły" Przypomnijmy, że kilka dni temu "Rzeczpospolita" ujawniła treść innego listu, który Falenta skierował do Andrzeja Dudy. Prosił w nim o ułaskawienie i groził "ujawnieniem zleceniodawców" afery taśmowej. Falenta napisał do prezydenta, że choć "zrobił, co do niego należało, wywiązał się ze wszystkich złożonych obietnic, to został okrutnie oszukany przez ludzi wywodzących się z Pana (Andrzeja Dudy) formacji"."Obiecali wiele korzyści i łupów politycznych. Czekałem lata codziennie łudzony, że niebawem nadejdzie dzień, w którym zostanę przez Pana ułaskawiony. Nie widać nadziei na jego nadejście. Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie ze mną. Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły" - groził w liście, który ujawniła "Rzeczpospolita". Afera taśmowa Marek Falenta został skazany w 2016 r. przez Sąd Okręgowy w Warszawie na dwa i pół roku więzienia w związku z tzw. aferą podsłuchową. Wyrok uprawomocnił się w grudniu 2017 r. Sprawa dotyczyła nagrywania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. w warszawskich restauracjach osób z kręgów polityki, biznesu oraz funkcjonariuszy publicznych. Nagrano m.in. ówczesnych szefów: MSW - Bartłomieja Sienkiewicza, MSZ - Radosława Sikorskiego, resortu infrastruktury i rozwoju - Elżbietę Bieńkowską, prezesa NBP Marka Belkę i szefa CBA Pawła Wojtunika. Ujawnione w tygodniku "Wprost", a następnie "Do Rzeczy" nagrania wywołały w 2014 r. kryzys w rządzie Donalda Tuska. Falenta miał się stawić w zakładzie karnym 1 lutego br., jednak tego nie zrobił. Od tamtego czasu przez kilka miesięcy ukrywał się w Hiszpanii. W kwietniu został zatrzymany w okolicach Walencji, a w ubiegły piątek wydano go Polsce.