Ksiądz Rafał Sawicz, do którego miało trafić 50 tys. zł od austriackiego biznesmena Geralda Birgfellnera, był kapelanem i bliskim współpracownikiem abp. Tadeusza Gocłowskiego, jednego z fundatorów Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego. Jak wynika z ustaleń "Gazety Wyborczej" - były ksiądz posiada więcej tajemnic. W 2009 roku, pomimo braku dochodów i wystarczającej zdolności kredytowej, został właścicielem działki w Nadolu, którą miał kupić za gotówkę. Później rozpoczął tam budowę domu. "Zgłosił się z ogłoszenia. Nie znałem człowieka. U notariusza dowiedziałem się, że jest księdzem, bo przyszedł w koloratce" - mówił w rozmowie z "GW" poprzedni właściciel. Jak ustalił dziennik, niektórzy mieszkańcy twierdzą, że w rzeczywistości był to dom abp. Gocłowskiego. "Ksiądz zgodnie z prawem kanonicznym nie może kupować nieruchomości na własną rękę ani prowadzić interesów na dużą skalę" - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" były urzędnik gdańskiej kurii. Jednak - jak wynika z informacji podawanych przez rozmówców dziennika - Sawicz zgody nie posiadał, a jeśli ją dostał to gdańscy biskupi musieli o nieruchomości wiedzieć. Nikt nie wie, gdzie jest były ksiądz Po śmierci abp. Gocłowskiego, ks. Sawicz został przeniesiony do parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdańsku-Chełmie, jednak dekretu nie wykonał. Od tego czasu kuria uznaje go za zaginionego. Wraz z nim zniknęły też wszystkie dokumenty zmarłego arcybiskupa. "GW" ustaliła jednak, że w 2017 r. Sawicz został członkiem rady Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, pracował też w gdańskim Urzędzie Miejskim. Po publikacji "Gazety Wyborczej" nt. nieruchomości przy ul. Srebrnej w Warszawie, były ksiądz pozostaje nieosiągalny. Jak czytamy w środę w "Gazecie Wyborczej" - w jego gdańskim mieszkaniu, zaklejono nazwisko na domofonie, a sąsiedzi zostali "uprzedzeni przez rodzinę", by nie odpowiadali na żadne pytania. "On lub jego rodzina nie chcą, by został odnaleziony" - czytamy w dzienniku. Więcej w "Gazecie Wyborczej"