"Gazeta Polska Codziennie": Kuriozalne tłumaczenie MSZ
"Nie wierzę w to, co mówi MSZ. Przedstawiliśmy dowody na przestępcze działania urzędników państwowych, wobec których nie wyciągnięto żadnych konsekwencji" - powiedziała w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” Magdalena Merta. Prokuratura Okręgowa w Warszawie kilka tygodni temu umorzyła postępowanie ws. niszczenia przez MSZ przedmiotów osobistych należących do jej męża, Tomasza Merty.
Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez ministerialnych urzędników złożył Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. "Prokuratura umorzyła śledztwo, argumentując, że urzędnicy nie chcieli zniszczyć portfela, a potem ratowali, co się dało" - cytowała decyzję Prokuratury Okręgowej w Warszawie "Gazeta Wyborcza".
Jak pisze "GPC", prokuratura dała wiarę wersji opowiedzianej przez dyrektor Biura Pełnomocnika Ochrony Informacji Niejawnych (BPOIN) w MSZ Monikę Sudar. Zeznała ona, że przesyłkę z rzeczami należącymi do Tomasza Merty przywieziono do MSZ kilka dni po katastrofie pocztą dyplomatyczną. Z opakowania miała "wydobywać się silna woń nafty i rozkładających się zwłok", dlatego podjęto decyzję o spaleniu zawartości przed ministerstwem. Według wersji MSZ po telefonie do ambasady w Moskwie w pośpiechu wyciągnięto dowód osobisty, dlatego był nadpalony.
Jak ustaliła "Codzienna", w postępowaniu, oprócz zeznań pracowników, ministerstwo nie przedstawiło żadnych innych dowodów potwierdzających jego wersję.
INTERIA.PL/Gazeta Polska Codziennie