Garnitur
"Ujawnienie takiego ubrania przez OKBZH we Wrocławiu jest pierwszym tego rodzaju przypadkiem i stanowi nowy dowód zbrodni dotąd nieznanej...". Powyższy tekst to fragment sprawozdania z 1970 roku członka jednej z okręgowych Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, prowadzących śledztwo w niezwykle specyficznej sprawie. Dotyczyła ona tytułowego garnituru, a właściwie materiału, z którego został uszyty. Przede wszystkim jednak okoliczności, w jakich powstał...

Chełm, wczesna wiosna 1944 roku
Do jednego z najlepszych zakładów krawieckich w mieście, przy ul Reformackiej 33, wszedł wysoki, szczupły oficer niemiecki. Runy SS na kołnierzu munduru i trupia czaszka na otoku czapki nie wróżyły niczego dobrego. Jednak w piątym już roku okupacji i do tego można było przywyknąć. Właściciel warsztatu, Ignacy Czułczyński, widząc lekki popłoch wśród kilku zatrudnionych przez siebie czeladników, podszedł natychmiast do klienta, pytając uprzejmym tonem, w czym może mu pomóc.
Esesman bez zbędnych słów położył na stołowym blacie pakunek owinięty szarym papierem. Zdecydowanym ruchem rozdarł opakowanie, wyszarpując z niego popielaty garnitur. Krawiec spojrzał na ubranie - było widać, że zostało pierwszorzędnie uszyte przez nie byle jakiego fachowca. W dodatku całkiem niedawno, gdyż fason marynarki i spodni wciąż odpowiadał panującej ówcześnie modzie.
Jednak gdy krawiec dotknął materiału, wydawało się lnu z bliżej nieokreśloną domieszką, coś go zaniepokoiło. Mimo wszystko starał się jednak nie dać tego po sobie poznać. Przyjął zamówienie. Nazista chciał nieco zwęzić strój, aby dopasować go do swojej sylwetki. Krawiec zdjął z niego miarę, umówił się na odbiór i ustalił cenę usługi. Miał dwa tygodnie na jej zrealizowanie.
Gdy tylko za wychodzącym klientem zamknęły się drzwi, krawiec wziął garnitur i zabrał go na zaplecze. Zapalił lampę, przy której zwykł pracować, włożył okulary i zaczął przyglądać się nie tyle ubraniu, co materiałowi, z którego było wykonane. W dotyku szorstkiego i nieprzyjemnego, z widocznymi drobinami końcówek... włosów. Jego początkowe przypuszczenia okazały się słuszne. Miał tylko nadzieję, że nie były ludzkie, bo chodziły słuchy, że hitlerowcy golą w obozach więźniom włosy. Nie sądził jednak, że wykorzystują je do wyrobu jakiegokolwiek sukna. Uznał, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać.
Dość szybko dokonał niezbędnych przeróbek, po czym odwiesił garnitur na wieszak. Mijały tygodnie. Kiedy Niemiec w umówionym terminie nie zgłosił się, krawiec zaczął mieć wątpliwości, czy kiedykolwiek się jeszcze pojawi. Latem 1944 roku był już pewny, że nie...
Okupacja się skończyła, do miasta weszli Rosjanie. W zakładzie pozostało kilka ubrań, których klienci nie odebrali. Niedługo później do rodzinnego domu wrócił syn krawca Jerzy, wcielony w 1943 roku do "Baudienstu". Młody człowiek nie chciał jednak pójść w ślady ojca, wybierając zupełnie inną drogę życiową.
Kiedy wyjeżdżał na studia do Wrocławia, ze zrozumiałych względów był jednym z elegantszych przybyszów ze wschodu. W jego garderobie znalazł się m.in. garnitur pozostawiony w pracowni ojca przez tajemniczego oficera SS. Co prawda nie pasował na niego zbytnio, ale jako syn krawca potrafił go przerobić. Z czasem jednak fason wyszedł z mody i ubranie wylądowało na spodzie szafy. To jednak nie była jedyna przyczyna.
Nowy "właściciel" garnituru dostrzegł w materiale, z którego ubranie było uszyte, włosy... Zbyt przypominające ludzkie.
25 lat później...
Jerzy Czułczyński zadomowił się w stolicy Dolnego Śląska, ożenił się, zrobił karierę. Wciąż jednak nie dawał mu spokoju wiszący w szafie garnitur esesmana, o którym ojciec wspominał, że należał do załogi obozu w Sobiborze. W 1968 roku zdecydował się wreszcie sprawę wyjaśnić. Wyciągnął kilka włosów, zapakował do koperty i zgłosił się do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu z prośbą o ekspertyzę. Spotkał go jednak zawód, gdyż odmówiono mu pomocy.
Wobec powyższego zwrócił się o poradę do redakcji "Wieczoru Wrocławia", gdzie red. Andrzej Gawlik, znający prof. dr. Bolesława Popielskiego - ówczesnego Kierownika Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu - zgodził się, niewykluczone, że czując temat do ciekawej publikacji, pośredniczyć w przekazaniu włosów do przebadania zacnemu naukowcowi.
Wynik ekspertyzy nie był zaskoczeniem. Potwierdził najczarniejsze obawy. Faktycznie, włosy okazały się ludzkie. Był to na tyle niepokojący i odosobniony przypadek, że profesor poprosił właściciela garnituru o wypożyczenie go do dalszych analiz. Równocześnie poczuł się w obowiązku poinformować o całej sprawie Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Śledztwo
Pod koniec listopada 1969 roku wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej Jan Sipowicz, delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu, po zapoznaniu się z wszelkimi szczegółami sprawy, postanowił wszcząć, nawet jak na instytucję, w której pracował, dość specyficzne śledztwo dotyczące: "ujawnienia poniemieckiego ubrania z materiału, w którym znajdują się włosy ludzkie, a dostarczonego w okresie II wojny światowej przez esesmana do warsztatu krawieckiego Ignacego Czułczyńskiego, tj. o zbrodnię z art. 1 pkt 1 dekretu z 31 VIII 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami".
Śledztwo rozpoczęło się od przesłuchania, w charakterze świadka, Jerzego Czułczyńskiego, który złożył obszerne zeznanie w sprawie i jednocześnie wskazał potencjalnych świadków mogących je potwierdzić, a także wnieść nowe szczegóły. W toku dochodzenia nie udało się jednak ustalić personaliów wspomnianego już esesmana ani też okoliczności, w jakich mógł wejść w posiadanie charakterystycznego ubrania.
Równocześnie zlecono szczegółowe ekspertyzy. Włosy pozyskane z tkaniny garnituru zostały poddane badaniom niezależnych biegłych trzech Zakładów Medycyny Sądowej - we Wrocławiu, Krakowie i Białymstoku, oraz w Zakładzie Kryminalistyki Komendy Głównej MO. Ich wyniki potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia, ponadto wykazały dodatkowo zwierzęce pochodzenie części badanych włosów.
Oto fragment jednej z opinii: "Cechy morfologiczne stwierdzone badaniem mikroskopowym pozwalają na stwierdzenie, że z dziewięciu zbadanych włosów, dwa stanowią włosy ludzkie, pochodzące z głowy, jeden z nich jest barwy brązowej /chatin/, drugi siwy. Pozostałe włosy są włosami zwierzęcymi".
O wiele bardziej skomplikowaną kwestią było poddanie garnituru ekspertyzie biegłego włókiennika. Miał on odpowiedzieć na wiele kwestii dotyczących technologii wyrobu tkaniny, z której był uszyty.
Prześwietlanie garnituru
Wszechstronnej ekspertyzy dokonał biegły włókiennik z Łodzi: "Przedmiotem badania jest męskie ubranie letnie, złożone z marynarki i spodni, uszytych z jednakowej tkaniny bez wzoru, koloru ciemno-szarego, zawierającej ludzkie włosy".
Na podstawie rozmiaru marynarki i spodni określił on, że przeznaczony był dla mężczyzny szczupłej budowy, o wzroście ponad 180 cm i bardzo wąskiej talii. Strój miał charakter sportowy i został uszyty zgodnie z modą panującą pod koniec lat 30. XX wieku, utrzymującą się - jak określił biegły - na polskiej wsi nawet do końca lat 50. Wysoki poziom wykończenia dowodził, że strój został wykonany na miarę przez wykwalifikowanego krawca.
Brak śladów zużycia sugerował, że garnitur nie był zbyt często przez właściciela noszony. Zresztą, w opinii biegłego, wydanej po przeprowadzeniu testów, w ogóle się do tego nie nadawał, ponieważ "końce włosów, wystające z tkaniny, przebijają bieliznę i kłują dokuczliwie ciało. Kłucie rozpoczyna się natychmiast od chwili wdziania marynarki na koszulę. Po upływie 30 minut naskórek całego tułowia i ramion jest zaczerwieniony, piecze oraz nabrzmiewa".
Z tego też powodu ekspert wysunął hipotezę, iż poddawany analizie ubiór został uszyty z próbnej partii wyprodukowanej tkaniny nowego typu, w celu zebrania opinii potencjalnych użytkowników. Ta mogła być jednak, z oczywistych względów, jedynie negatywna, gdyż ani w czasie wojny, ani po jej zakończeniu, mimo technicznych możliwości wykorzystanie włosów do produkcji tkanin odzieżowych, rozwiązanie takie nie rozpowszechniło się.
Również dlatego, że ich wyrób był drogim i skomplikowanym technologicznie procesem: "Wątkowa przędza z domieszką włosów została zaprojektowana i wyprodukowana w instytucie lub dużym przedsiębiorstwie, wyposażonym w nowoczesne maszyny przędzalnicze, przez doświadczonych technologów, przy dużym nakładzie ich pracy. Wynika stąd wniosek, że przedsięwzięcie zostało podjęte z zamiarem rozwinięcia tej produkcji na skalę przemysłową. Pomyślne perspektywy surowcowe stwarzała opanowana wcześniej technologia produkcji sztucznego włókna oraz zapewniony dopływ dużych ilości ludzkich włosów, zbieranych we fryzjerniach cywilnych, wojskowych oraz obozach koncentracyjnych i więzieniach. Cały program wykorzystania włosów do produkcji tkanin był zadaniem nowym i trudnym do rozwiązania. Należy więc przypuszczać, że realizacja programu została zlecona poważnej instytucji naukowej lub przemysłowej, a nie rzemieślnikowi" - napisano w ekspertyzie.
Mimo że powyższa koncepcja z perspektywy czasu okazała się chybiona, realizujący ją niemiecki przemysł włókienniczy z pewnością w czasie wojny nie miał problemu z dostawami niezbędnego surowca. Prowadząca sprawę Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu, niezależnie od opinii biegłych i ich ekspertyz, musiała więc wykazać dowody powiązań niemieckich przedsiębiorstw, firm i ośrodków badawczych, wykorzystujących w swej działalności ludzkie włosy pochodzące z obozów koncentracyjnych. Było to niestety bardzo trudne, gdyż Niemcy stosunkowo skutecznie zatarli świadectwa swych zbrodni, niszcząc większość dokumentacji funkcjonujących obozów.
W Polsce największe archiwum, w którym mogły się znaleźć materiały przydatne w powyższym dochodzeniu, znajdowało się w Państwowym Muzeum w Oświęcimiu. Tam też zlecono kwerendę, która po pewnym czasie zaowocowała konkretnymi informacjami dotyczącymi haniebnego procederu, jaki miał miejsce nie tylko w KL Auschwitz. Strzyżenie włosów, obok obowiązkowej kąpieli, tatuowania numerów i rekwirowania nowo przybyłym odzieży i przedmiotów osobistych było przeżyciem, jakiemu poddawany był każdy więzień obozu. Co więcej, włosy obcinano również zamordowanym w komorach gazowych, o czym wspominają świadkowie, którym dane było przeżyć.
Oddajmy głos Tadeuszowi Iwaszko, opracowującemu materiały dla Komisji: "Obcięte włosy gromadzono prawdopodobnie w różnych miejscach. Jeden z byłych więźniów, który w czasie pobytu pracował w drużynie dekarzy, widział ogromną ilość ludzkich włosów na strychu jednego z krematoriów w Birkenau. Włosy te zaścielały grubą warstwą na całym strychu krematoryjnym. Część włosów magazynowano także w budynku dawnej garbarni. Wspomniany budynek znajdował się w pobliżu obozu głównego /KL Auschwitz/ i podlegał administracji tegoż obozu. 7 marca 1945 r. w pomieszczeniach wspomnianego budynku członkowie Nadzwyczajnej Radzieckiej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Auschwitz dokonali oględzin ludzkich włosów, znajdujących się tam częściowo luzem /bez opakowania/ oraz zapakowanych w papierowe worki. Na workach znajdowały się napisy określające miejsce pochodzenia /KL Au - Konzentrazionslager Auschwitz/ oraz wagę danego worka. W magazynie tym znajdowało się łącznie 7000 kg ludzkich włosów. W częściowo zachowanych aktach byłego KL Auschwitz brak jest dokumentów dotyczących przesyłania ludzkich włosów z KL Auschwitz do zakładów produkcyjnych.
Wiadomo jednak, że władze obozowe były tym zainteresowane, gdyż SS-Obersturmführer Schwarz, jesienią 1942 r., udał się do miejscowości Friedland /obecnie Mieroszów k. Wałbrzycha/ w celu zwiedzenia zakładu administrowanego przez firmę HELD, w którym wykorzystywano włosy. Brak źródeł uniemożliwia niestety stwierdzenie, czy administracja KL Auschwitz przesyłała włosy do firmy HELD. Wiadomo jednak, że tego rodzaju przesyłki wysłano z KL Lublin do firmy Paula Reimanna, czynnej w tejże miejscowości. Firma Paula Reimanna podlegała Spółce Akcyjnej "Farberei Forst AG" /z siedzibą w Lansitz/. W 1947 roku Państwowe Muzeum w Oświęcimiu przejęło, w porozumieniu z Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie, 1950 kg włosów ludzkich oraz włosiankę produkowaną z ludzkich włosów. Tak włosy, jak i włosiankę przyjęto z "Fabryki Dywanów i Pluszu" w Kietrzu /obecnie Śląskie Zakłady Pluszu i Dywanów, Kietrz Śl., ul Dworcowa 24/.
Surowiec /ludzkie włosy/, jak również włosianka, do produkcji której użyto ludzkich włosów, była pozostałością okresu okupacji hitlerowskiej, a więc produktem niemieckiej fabryki. Niestety, Muzeum nie zna poprzedniej nazwy /niemieckiej / fabryki w Kietrzu /Katscher/, w której jako surowca używano ludzkich włosów. (Dzisiaj już wiemy, że chodziło o Teppichfabrik, G. Scheffler AG należącą do Wilhelma Shoefflera, późniejszego założyciela firmy INA-A Holding, do niedawna jednego z największych producentów łożysk kulkowych na świecie - przyp. P.M.). Należy jednak wyjaśnić, że już w 1947 r. włosy zabezpieczone w Kietrzu przesłano do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. W wyniku przeprowadzonej ekspertyzy ustalono, że "w badanych włosach stwierdzono obecność śladów cyjanowodoru, właściwego trującego składnika preparatów noszących nazwę cyklonów" /ekspertyza z dnia 27.3.1947 r. (...)/. Jak wynika z zachowanych dokumentów, w KL Majdanek k. Lublina wykorzystywanie ludzkich włosów na szerszą skalę rozpoczęło się w 1942 r. Było to przypuszczalnie związane z eksterminacją ludności żydowskiej w ośrodkach masowej zagłady".
Taki był stan ówczesnej wiedzy. Dziś z pewnością jesteśmy w stanie powyższe informacje doprecyzować i uzupełnić. Wówczas jednak było to wszystko, co udało się ustalić. Tym samym śledztwo OKBZH we Wrocławiu zmierzało ku końcowi. 1 czerwca 1971 roku wydane zostało postanowienie o umorzeniu śledztwa z powodu niewykrycia sprawców - kimkolwiek by zresztą w tej sprawie nie byli.
"Biorąc pod uwagę bezsporne ustalenia, że w tkaninie ubrania znajdują się włosy ludzkie, i powiązania hitlerowskich władz obozów koncentracyjnych z przemysłem w przedmiocie wykorzystania włosów ludzkich w gospodarce III Rzeszy, nie zdołano jednak ustalić związku przyczynowego między ujawnieniem włosów ludzkich w tkaninie ubrania, a zbrodniami morderstwa więźniów obozów koncentracyjnych, i z tego względu należało sprawę umorzyć".
Jak się wydaje z perspektywy czasu, była ona ówcześnie raczej pewną platformą pokazową możliwości podejmowania działań przez GKBZHwP. Z pewnością jednak wpłynęła na ujawnienie dotychczas szerzej nieznanych faktów i informacji, które w kolejnych dochodzeniach mogły być skuteczniej wykorzystane. Bo jak skazać nieznanego z imienia i nazwiska esesmana, którego winą miało być posiadanie garnituru z tkaniny wyprodukowanej przy wykorzystaniu ludzkich włosów? Włosów zapewne setek tysięcy bezimiennych ofiar obozów koncentracyjnych, które zaopatrywały w surowiec współpracujące z nimi niemieckie firmy włókiennicze. Przyznać trzeba, że nawet dziś, zarówno sformułowanie zarzutów, jak i ich udowodnienie byłoby niezmiernie trudne...
Piotr Maszkowski







