"Prezydent przychylił się do stanowiska rządu RP popartego przez większość parlamentarną, że powołanie Narodowego Funduszu Zdrowia pozwoli na udzielanie w całym kraju świadczeń zdrowotnych o identycznym zakresie i na podstawie takich samych procedur. Ponadto koncentracja środków finansowych spowoduje bardziej racjonalne dysponowanie środkami publicznymi pochodzącymi ze składek ubezpieczeniowych" - czytamy w uzasadnieniu decyzji prezydenta. Choć ustawa spowoduje dodatkowe wydatki z budżetu państwa, prezydent uznał, że "jest to jednak konieczny koszt poprawy systemu opieki zdrowotnej, uwzględniający również proces starzenia się polskiego społeczeństwa i konieczność świadczenia coraz szerszego zakresu pomocy medycznej, paliatywnej profilaktyki". Jednak - według prezydenta - "mimo większych obciążeń równowaga finansów publicznych zostanie utrzymana". Decyzja prezydenta nie jest zaskoczeniem, choć z pewnością nie była łatwa. Z jednej strony bowiem prezydent naciskany był w dziesiątkach apeli, petycji, aby ustawy nie podpisywać, z drugiej strony zapewne miał świadomość, że w razie weta ktoś z rządzących może zrzucić na niego winę za katastrofę w służbie zdrowia. Wprowadzenie Narodowego Funduszu Zdrowia w miejsce kas chorych nie oznacza dla pacjentów niemal żadnych zmian. Może tylko to, że zamiast książeczki ubezpieczeniowej dostaną kartę ubezpieczonego, choć i to nie jest przesądzone. Obecna reforma służby zdrowia polega na przekonaniu, że minister i jego ludzie lepiej niż dyrektorzy kas potrafią zarządzać pieniędzmi. Ekspertom trudno w to jednak uwierzyć i już nawet nowy minister dopuszcza możliwość wprowadzenia zmian w będącej dziełem b. minstra zdrowia, Mariusza Łapińskiego: - Nie wykluczam takiej sytuacji, że niektóre przepisy nowej ustawy będą musiały być zmienione - mówi obecny min. Zdrowia, Marek Balicki. Nie chce jednak zdradzić, które dokładnie przepisy miałyby być zmienione. Ustawa wchodzi w życie 1 marca. Wtedy też znikną kasy chorych.