Kapitan żaglowca Ziemowit Barański wskazał natomiast, że zakaz opuszczania portu nie robi większej praktycznej różnicy statkowi, który i tak nie mógłby wypłynąć w morze, ponieważ wymaga remontu. Zatrzymanie żaglowca nastąpiło na wniosek armatora jednostki "Nova Spiro", która odholowała polski żaglowiec do portu w Falmouth, gdy podczas sztormowej pogody na Atlantyku pod koniec października płynący na Karaiby "Chopin" stracił oba maszty. - Jest to ruch formalny, nie powodujący dla załogi żadnych skutków na dzisiaj - zaznaczył Barański. Remont odwlekają trudności, które armator "Fryderyka Chopina" (Wyższa Europejska Szkoła Prawa i Administracji w Warszawie) ma z PZU, odmawiającym wypłaty odszkodowania. Statek był ubezpieczony w PZU do pełnej wartości. Armator nie wyklucza wystąpienia na drogę sądową przeciwko PZU, co oznacza, że środków na remont trzeba szukać z innych źródeł. Innym problemem jest rachunek za holowanie, którego wysokość zależy od tego, czy czynność ta zostanie uznana za ratownictwo mienia, czy życia. - (Osobiście) umowy z kutrem rybackim o ratownictwo mienia nie zawierałem. Sytuacja była niebezpieczna. Mieliśmy na pokładzie młodzież (36 gimnazjalistów "Szkoły pod Żaglami" - red.). Trzeba było sprowadzić statek z otwartego morza - tłumaczy kpt. Barański. - Straż obrony wybrzeża w Falmouth zasugerowała, że odholowaniem mógłby się zająć "Nova Spiro", bo jest to kuter o odpowiednich rozmiarach i był w pobliżu - dodał. - Oczywiście należy się wynagrodzenie za odholowanie, ale nie jest to typowe ratowanie mienia - wskazał. Armatora "Fryderyka Chopina" reprezentuje firma prawnicza z Falmouth. Armatora kutra firma z Hull, gdzie został zarejestrowany. Nakaz zajęcia statku na poczet zaspokojenia roszczenia wydał sąd morski w Londynie. W środę kapitan Barański ma otrzymać osobiście od urzędnika sądowego dokumentację prawną wydanego we wtorek nakazu zajęcia statku. Za trzy dni holowania "Nova Spiro" żąda 300 tys. USD. Od nakazu zajęcia statku polski armator może się odwołać. Dariusz Czajka powiedział, że trwają negocjacje z firmą. - Żądają od nas (od fundacji "Szkoła pod Żaglami", która organizowała pechowy rejs na Karaiby - red.) 300 tys. dolarów za trzy dni holowania. My wyceniamy koszty ich pracy na 40 tys. funtów. Trwają rozmowy, mamy brytyjskich adwokatów. Dopóty nie zostanie zawarte porozumienie, żaglowiec jest jednak aresztowany i nie może wyjść z portu - wyjaśnił Czajka, który jest rektorem Wyższej Europejskiej Szkoły Prawa i Administracji w Warszawie. Zaznaczył równocześnie, że fundacja zamierza w ciągu najbliższych dwóch tygodni wystąpić do sądu przeciwko ubezpieczycielowi - PZU, który odmówił przyznania odszkodowania. - Obecnie by pokryć koszty związane z holowaniem i naprawą statku potrzebujemy ok. 1,5 mln zł - powiedział. Oględzin "Chopina" dokonał rzeczoznawca PZU i sporządził raport. Koszt remontu statku na miejscu, w stoczni Penndenis w Kornwalii, oceniany jest na 900 tys. złotych, zaś w stoczni w Polsce na 700 tys. - 1,5 mln zł. Fundacji "Szkoła pod Żaglami" zależy, by remont przeprowadzić w Anglii, ponieważ umożliwiłoby to wznowienie przerwanego rejsu w stosunkowo krótkim czasie. Od różnych firm Fundacja otrzymała oferty pomocy - m.in. od gdańskiego żaglomistrza Sail Service oraz od gliwickiej firmy SPLOT produkującej liny i sznurki.