Z kolei "Solidarność" i OPZZ, które zbojkotowały debatę, "potwierdziły swoim zachowaniem negatywne stereotypy na swój temat" - uznał politolog. Skrytykował też otoczenie premiera za przyczynienie się do związkowego bojkotu. - Bojkot nie postawił premiera w tak kłopotliwej sytuacji, jak to sobie chyba wyobrażali związkowcy, ale to na pewno jest to sytuacja, która nie przynosi chwały otoczeniu premiera. Jak się wydaje, nie zrobiło ono wszystkiego, żeby do debaty doprowadzić, bo jednak wypowiedzi były bardzo konfrontacyjne. Na pewno mówienie komuś, że tchórzy, to nie jest zachęta do tego, żeby usiadł do stołu rozmów, to raczej było stawianie pod ścianą - powiedział Flis, oceniając, że premier "mógłby mieć o to pretensje do swoich współpracowników". Zdaniem politologa, debata pozwoliła wyjść Donaldowi Tuskowi z twarzą przed jego zwolennikami, natomiast w oczach przeciwników zapewne pozostał tam, gdzie był. - Określiłbym to mianem pata: na pewno nie pozwoliło to zatrzeć tego złego wrażenia, jakie wynika z przeniesienia uroczystości rocznicowych z Gdańska, ale też nie zrobiono wszystkiego, aby tak się stało- podkreślił. Flis uznał, że premier Tusk w debacie sprawnie sobie radził, ale wskazał też na jego błędy. - Za często mówił "ja", zbyt autorytarne gesty palcem też wypadałoby opanować w takiej sytuacji - ocenił. Komentując bojkot "S" i OPZZ politolog podkreślił, że odmowa udziału w debacie ze względu na zaproszenie mniejszych związków "zdecydowanie bardziej wygląda na pretekst niż na powód". - Z całym szacunkiem dla tych, którzy wzięli udział w tej dyskusji, nie sądzę, by przedstawiciele tych małych związków mieli w ogóle cień szansy, żeby zdominować tę debatę - powiedział. Zdaniem Flisa, działanie "S" i OPZZ trudno nazwać sukcesem i zapewnianiem społecznego poparcia dla swoich postulatów. - Raczej potwierdzili tym wszystkie negatywne stereotypy na swój temat - podsumował.