Do tragedii doszło w środę wieczorem. Eksplozja gazu, który prawdopodobnie dostał się pod dom przy ulicy Leszczynowej 6, całkowicie zniszczyła budynek, w którym przebywało osiem osób - w tym czworo dzieci w wieku od 3 do 10 lat. Mimo natychmiastowej akcji ratunkowej, z gruzów wydobyto tylko ciała zmarłych. Na miejscu tragedii w sobotę nadal pracował prokurator. Wejście na ulicę Leszczynową i w okolice wypadku jest pilnowane przez umundurowanych policjantów, którzy wpuszczają tylko mieszkańców domów przy Leszczynowej. Prokuratura okręgowa w Bielsku-Białej zapowiedziała, że nie udziela informacji na temat wypadku do czasu zakończenia wszystkich czynności śledczych. Burmistrz miasta Antoni Byrdy, który w sobotę był na miejscu tragedii, także unika stawiania hipotez. "Nie ma słów na opisanie tego, co się tam wydarzyło. Gruzowisko wygląda tak, jakby jakaś olbrzymia siła wyrzuciła w powietrze cały dom, który następnie się zapadł. Z ocenami, kto jest winny, poczekajmy do zakończenia śledztwa. Zginęli wspaniali ludzie, społecznicy, którzy zrobili wiele dobrego dla sportu, turystyki i naszej lokalnej społeczności. Odeszło od nas czworo małych dzieci, które miały jeszcze całe życie przed sobą. Ale pokrzywdzonymi są także ich bliscy, którzy żyją i muszą sobie dać radę z tą tragedią. Widać olbrzymią potrzebę serca wśród tysięcy osób, tych, którzy ich znali, i tych, którzy tylko słyszeli o tragedii, a mimo to natychmiast pośpieszyły ze wsparciem - tym materialnym i duchowym" - powiedział Byrdy. Na jednym z kont pomocowych, na które zbierane są pieniądze dla 34-letniej pani Katarzyny, która w wyniku wybuchu straciła syna, członków rodziny i cały dobytek, w dwa dni ponad osiem tysięcy osób i instytucji wpłaciło ponad 377 tys. złotych, chociaż celem zbiórki była kwota 100 tysięcy. Kobieta przebywa w tej chwili u członków rodziny. Polska Spółka Gazownictwa dostarczyła na miejsce mobilną stację gazu, dzięki której można już ogrzewać domy odcięte od sieci gazowniczej. Jak poinformował rzecznik PSG Artur Michniewcz, w tej chwili od sieci są odcięte tylko trzy domy, jednak zadeklarował, że do naprawy sieci ekipy przystąpią, gdy tylko zezwoli na to prokurator. Wszystkie domy w sąsiedztwie Leszczynowej 6 mają już dostęp do bieżącej wody i energii elektrycznej. "Na szczęście eksplozja nie wyrządziła większych szkód w sąsiednich budynkach. W jednym jest to przesunięte okno, w innym drzwi, jednak stan budynków pozwala na ich bezpieczną eksploatację. Ze swej strony zaoferowaliśmy mieszkańcom wszelką pomoc w dostępie do rzeczoznawców i uzyskaniu odszkodowań od ubezpieczycieli. Postaraliśmy się także o pomoc psychologów, którzy rozmawiali o tej tragedii z uczniami naszych szkół" - wylicza burmistrz. "Trudno się z tym pogodzić" Na chodniku przy wjeździe na Leszczynową, obok radiowozu, co kilka minut przechodnie zapalają przynoszone przez siebie znicze. "Chodziłem z Wojtkiem do jednej klasy. Tak samo jak ja, pasjonował się sportami zimowymi, wiele razy wpuszczał na swój stok chętnych do treningów, przygotowywał dla nich narty. Wszyscy ich tu znali, bo to mieszkańcy Szczyrku od pokoleń. Wystarczyła jedna chwila i wszystko przepadło. Trudno się z tym pogodzić" - powiedział mężczyzna, który przyjechał z żoną, by zapalić znicze. Chwilę później do kręgu zniczy podeszły dwie kobiety, które przyjechały na miejsce samochodem z rejestracjami z sąsiedniego województwa. "Ja osobiście ich nie znałam. Przyszłam tu z koleżanką, która znała Wojtka, Anię i ich dzieci. Kiedy tylko zobaczyła na portalu społecznościowym informację o tragedii i zobaczyła ich zdjęcia, wsiadłyśmy do auta, by przyjechać tu i chociaż w ten symboliczny sposób pomóc ich najbliższym" - tłumaczy. Władze miasta poprosiły o rezygnację do poniedziałku z organizacji głośnych imprez i rozważają, co można zrobić, by uniknąć podobnych tragedii. "Nie cofniemy tego, co się wydarzyło. Życie musi się dalej toczyć swoimi torami. Teraz najważniejsze, żebyśmy wszyscy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski" - podkreślił Byrdy.