Był początek 1942 roku. Od ponad pół roku trwała wojna radziecko-niemiecka. Tamtej zimy wielu obserwatorów przewidywało, że klęska Armii Czerwonej i upadek stalinowskiego Związku Radzieckiego jest tylko kwestią tygodni lub wręcz dni. A jednak już wtedy Rosjanie coraz częściej kontratakowali. I właśnie podczas takiej frontowej potyczki w ręce czerwonoarmistów wpadło wiele dokumentów niemieckich. Wśród penetrujących pomieszczenia zdobytego sztabu jednostki Wehrmachtu był Ilja Starinow, którego po latach przedstawiono jako ówczesnego mistrza sabotażu i wojny partyzanckiej. Starinow wziął ze sobą porzucony brulion pełen zapisków po niemiecku, jakichś wzorów i rysunków. Ów trofiejny notatnik przekazał do sztabu macierzystej jednostki, ale wkrótce mu go zwrócono ze słowami, że ich to nie interesuje. Nie ma tam tego, czego się spodziewano - planów rozlokowania wojsk niemieckich. "Powiedzieli: 'Staraj się to sam rozszyfrować. Jesteś z oddziałów saperskich, więc to powinno cię zainteresować'. Wziąłem notatnik i wysłałem do Rostowa, żeby przetłumaczyli. Okazało się, że właściciel notatnika proponował wykorzystanie reakcji atomowej do wywoływania wybuchów - mówił Ilia Starinow w 1994 roku podczas realizacji dla The Discovery Channel dokumentalnego serialu telewizyjnego "The Red Bomb" (Czerwona bomba). Szaleństwo wojskowych Żołnierzem (prawdopodobnie oficerem) jednostki Wehrmachtu, która walczyła gdzieś na bezkresnych równinach Związku Radzieckiego, był jeden z wielu młodych fizyków niemieckich. Tacy ludzie, jak anonimowy autor notatnika, zamiast pracować w uczelnianych laboratoriach lub w zespołach badawczych niemieckiego programu uranowego, walczyli i ginęli za Führera i Wielkoniemiecką Rzeszę. Na ten problem w Berlinie zwrócono uwagę dopiero w drugiej połowie 1943 roku. Przypomniano sobie wówczas słowa jednego z profesorów pracujących nad niemiecką bombą atomową, wypowiedziane kilka miesięcy wcześniej, że 3 tys. żołnierzy mniej na froncie nie osłabi armii, ale 3 tys. fizyków więcej - może zdecydować o losach wojny. Władze wojskowe długo jednak odrzucały wnioski o "wyreklamowanie" od służby wojskowej naukowców. Wreszcie Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zgodziło się zwolnić z armii blisko 5 tys. z nich. Stało się to 18.XII.1943 roku. W końcu lipca roku następnego Reichsführer SS i szef policji niemieckiej Heinrich Himmler zarządził - jako nowo powołany naczelny dowódca armii rezerwowej - dalsze zwolnienie naukowców od obowiązku służby wojskowej. W liście do Obergruppenführera SS Hansa Jüttnera pisał: "Słyszałem, że istnieje projekt objęcia obecnym poborem (akcja poborowa SE-IV) 14.600 ludzi spośród personelu zatrudnionego przy pracach naukowych dla potrzeb wojennych. Żądam natychmiastowego zaprzestania poboru w sektorze naukowych badań wojskowych, ponieważ rozbijanie naszej nauki uważam za szaleństwo". Himmler w akcji szeroko zakrojonych zwolnień naukowców od służby wojskowej miła swój własny interes. W tym bowiem czasie do prac nad wyprodukowaniem niemieckiej broni jądrowej przystąpili uczeni pod egidą SS... Akcja, przeprowadzona późnym latem 1944 roku, uzyskała nie tylko pewne ramy formalne lecz również akceptację czynników politycznych, o czym świadczy poufny okólnik Martina Bormanna z 3 września. Szef Kancelarii NSDAP poinformował w nim gauleiterów partii hitlerowskiej, że wszyscy naukowcy mają być natychmiast zwolnieni z wszelkiego rodzaju służb pomocniczych, np. obrony przeciwlotniczej. Od tej pory ich wiedza i umiejętności zawodowe mają niepodzielnie służyć Trzeciej Rzeszy.