- Gdyby to miały być ślady wybuchu, musiano by je odkryć nie tylko na siedzeniach samolotu, ale także na ciałach ofiar. To zawężałoby dalsze śledztwo do jednej wersji. Takich informacji nie ujawniono - powiedział PAP ekspert. Jak podkreślił, rządowy tupolew był często wykorzystywany do transportu naszego kontyngentu do Afganistanu, wcześniej też do Iraku, więc ślady trotylu jako najczęściej używanego materiału wybuchowego mogłyby pochodzić z mundurów żołnierzy. - To by tłumaczyło ich obecność - ocenił. Jak podkreślił, w przeszłości takie wypadki się zdarzały i odpowiednie służby pirotechniczne ujawniały taki materiał. - Pytanie, co wtedy robiono i jak przebiegała procedura dopuszczania samolotu do lotu. Jest też pytanie, co robili wcześniej eksperci, którzy badali ten wrak wcześniej. To jest kwestia oceny jakości ich pracy - uznał Artemiuk. - Gdyby wykryte ślady miały pochodzić z niewypałów lub niewybuchów - pozostałości po działaniach wojennych w rejonie Smoleńska - należałoby zbadać, czy doszło do takich eksplozji po runięciu samolotu na ziemię i porównać zabezpieczone ślady z materiałem w miejscu ewentualnego wybuchu wzbudzonego ładunku - powiedział. Według wtorkowej "Rzeczpospolitej" polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak tupolewa w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Jak podaje "Rz", wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi oraz naczelnemu prokuratorowi wojskowemu płk. Jerzemu Artymiakowi, a prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi.