Polską scenę polityczną w drugim półroczu tego roku czekają dwa wyzwania: polskie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, które rozpocznie się już 1 lipca, oraz jesienna kampania wyborcza do parlamentu. Podziały wśród partii politycznych są tak istotne, że już teraz można przewidywać, że ten okres spokojny nie będzie. Coraz częściej pojawiają się pytania, czy premier, który będzie przewodniczył polskiej prezydencji, nie wykorzysta tego w kampanii wyborczej. Tusk zapewnia, że nie. Jego zdaniem, prezydencja nie powinna być wykorzystywana w kampanii ani przez rządzących ani przez opozycję. Polska Agencja Prasowa zapytała o opinie w tej sprawie ekspertów polskich ośrodków analitycznych. - Prezydencję prowadzi rząd i - co naturalne - będzie to starał się wykorzystać. To nic złego - uważa dyrektor Centrum Stosunków Międzynarodowych Bartłomiej Nowak. - To są zasady demokratycznej polityki, takie działania są czymś normalnym, nie ma w tym nic oburzającego, tym bardziej że zbieżność prezydencji z wyborami w Polsce nie wynika z jakichś celowych działań, tylko z kalendarza - uważa ekspert. Jego zdaniem, każdy polityk na miejscu premiera zrobiłby to samo i wykorzystałby nadarzającą się okazję. Nowak zaznaczył, że prezydencja będzie wpływała na budowanie wizerunku, ale w sposób pośredni. Jak mówił, polski rząd będzie chciał się pokazać jako "europejski", mający dobre kontakty z liderami państw UE, co stanowi oczywisty kontrast z jego poprzednikami. Według Nowaka, unikanie tematyki europejskiej w publicznej debacie i niewykorzystywanie tego w kampanii byłoby czymś nielogicznym z punktu widzenia jakiegokolwiek polityka. Dyrektor CSM ocenił, że prezydencja będzie ważnym elementem jesiennej kampanii wyborczej. - Pytanie kluczowe, czy będzie elementem dzielącym i konfliktowym. Jeśli będzie to drobny spór, to jest to do zaakceptowania. Rolą opozycji jest przecież krytyka rządu. Natomiast jeśli zrobi się z tego centralny element sporu całej kampanii wyborczej, to sytuacja taka będzie groźna - podkreślił ekspert. W podobnym tonie wypowiada się prezes Fundacji na rzecz Studiów Europejskich Klaus Bachmann. Jego zdaniem, czy premier tego chce, czy nie, będzie musiał wykorzystać prezydencję w kampanii wyborczej, a nawet jeśli on tego nie zrobi, będzie to robić opozycja. Ekspert pyta: czy jeśli Tusk będzie atakowany przez ugrupowania opozycyjne za coś, co robi w ramach prezydencji, to ma na te ataki nie odpowiadać? Bachmann jest przekonany, że wykorzystywanie prezydencji nie musi oznaczać niczego złego, a wręcz przeciwnie - w świecie polityki będzie czymś naturalnym. Pytał, czy ktoś zna jakiegoś polityka, który świadomie rezygnowałby z możliwości polepszenia swojego wizerunku, albo takiego, który świadomie pogorszyłby swój wizerunek. - Wtedy takiej osoby nie możemy nazwać politykiem - przekonywał. - To tak jak mechanik samochodowy, który twierdzi, że do końca życia zostanie mechanikiem, ale nie będzie naprawiał samochodów - mówił Bachmann. Podkreślił, że sens uprawiania polityki polega właśnie na tym, aby wykorzystywać wszelkie sytuacje do pozyskiwania wyborców. W opinii prezesa Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego Zbigniewa Pisarskiego naiwnością byłoby myśleć, że polityk nie wykorzysta możliwości "ogrzania się w blasku liderów europejskich". W jego ocenie, prezydencja nie będzie wykorzystywana w kampanii bardziej niż to jest naturalne, co znaczy, że wszelkie wydarzenia o charakterze międzynarodowym z udziałem rządu będą w sposób automatyczny poprawiały wizerunek partii rządzącej. Pisarski zastanawia się, czy prezydencja będzie wykorzystywana do tego, by toczyć rozgrywki wewnątrz kraju. - Myślę i mam nadzieję, że nie, bo to byłoby szkodliwe dla samej prezydencji w UE - powiedział. Jego zdaniem, decydując się na taki krok, rząd wysłałby sygnał podobny do Czechów sprawujących przewodnictwo w Radzie UE w 2009 roku, że mając do załatwienia sprawy wewnątrz kraju, nie jesteśmy w stanie odpowiedzialnie zająć się sprawami europejskimi. Według eksperta, premier skorzysta z okazji, by powiedzieć, że Polska jest krajem stabilnym, dobrze rządzonym. - Będzie posługiwał się retoryką, która z jednej strony będzie skierowana do gości z zagranicy, ale relacjonowana przez dziennikarzy będzie pokazywała Polakom - co nie jest niczym złym i wstydliwym - dumę narodową - mówił. A takie działanie będzie idealnie wpisywało się w retorykę kampanii wyborczej.