W niedzielę 22 lutego w Kijowie odbędą się obchody pierwszej rocznicy Majdanu - masowych protestów, które przed rokiem doprowadziły do obalenia ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza, który zrezygnował z podpisania umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE. Właśnie 22 lutego 2014 r. obarczany odpowiedzialnością za użycie broni przeciwko demonstrantom Janukowycz został odsunięty od władzy przez parlament, a potem zbiegł z kraju; władzę na Ukrainie przejęły ugrupowania prozachodnie. Nowe władze muszą zmagać się m.in. ze wspieranymi przez Rosję zbrojnymi działaniami separatystów na wschodzie kraju. Moskwa będzie "cisnęła" coraz bardziej Dyrektor Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego Jan Malicki zaznaczył w rozmowie z PAP, że rozwój sytuacji na Ukrainie zależy w głównej mierze po pierwsze od zachowania Rosji, a po drugie od działań Zachodu. Jak dodał, o ile zachowanie Rosji daje się łatwo przewidzieć, to trudniej jest przewidywać reakcję państw UE. "Bez wątpienia Moskwa będzie cisnęła coraz bardziej i bez przerwy na Ukrainę i na kraje sąsiednie, powiększając swoją strefę wpływów tak daleko, jak to tylko będzie możliwe, dopóki nie napotka na opór Zachodu bądź krajów regionu wspartych przez Zachód" - powiedział. Postawa UE - dodał - jest jednak "wielką niewiadomą". "Widać ogromną różnicę między postawą USA a postawą UE jako całości. Stany Zjednoczone już się pogodziły z faktem, że o bezpieczeństwie europejskim trzeba myśleć bez Rosji czy nawet wbrew Rosji. Natomiast UE nie jest w stanie pogodzić się z tym faktem i nadal dąży do tego, by Rosja była jednym z filarów bezpieczeństwa europejskiego" - ocenił ekspert. Z tej logiki - dodał - wymykają się jedynie kraje "nowszej grupy unijnej" - m.in. Polska, Rumunia czy kraje bałtyckie. "Jednak ich głos jest zbyt słaby, aby mógł przeważyć siłę głosu głównych krajów UE, przede wszystkim Francji i Niemiec; a dodatkowo te kraje nie tworzą żadnego sojuszu" - zaznaczył Malicki. Według szefa Studium Europy Wschodniej UW "Polska wypadła z wielkiej gry europejskiej o Ukrainę i w tej chwili nie jest w stanie ani sama silnie wpłynąć na poglądy UE w tej kwestii, ani nacisnąć czy przekonać kraje wschodniej Europy". Malicki podkreślił, że przyszłość Ukrainy zależy mocno od tego, co zrobi Zachód - "czy postanowi zablokować postępy Rosji we wschodniej Europie, mające na celu przywrócenie dawnej strefy wpływów". Ukraina potrzebuje wsparcia Polski "Jeśli takiej blokady nie będzie - i tu nie chodzi o wojnę, tylko o zdecydowaną postawę, jasne deklaracje - to nacisk na Ukrainę będzie się powiększał i straty będą coraz większe, straty ludzkie a być może także straty terenu" - ocenił ekspert z UW. Tym bardziej - dodał - Ukraina potrzebuje jednoznacznego wsparcia Polski. Według Malickiego Polska musi wziąć na siebie budowanie koalicji w gronie mniejszych, unijnych krajów regionu. "Nie chodzi tylko o Ukrainę, ale generalnie o budowanie grupy państw, która będzie myślała o bezpieczeństwie regionalnym, o zabezpieczeniu siebie, niestety przede wszystkich przed agresorem rosyjskim" - zaznaczył. Jak dodał, "niestety to się nie dzieje". Jak zaznaczył, polskie wsparcie dla ukraińskich reform, licznie fundowane stypendia dla ukraińskich studentów, współpraca organizacji pozarządowych i samorządów, to wszystko bardzo potrzebne i cenne inicjatywy, jednak powinniśmy też brać czynny udział w "wielkiej polityce" dotyczącej Ukrainy. Obecnie - stwierdził - "z bólem trzeba powiedzieć, że jesteśmy na marginesie sprawy ukraińskiej". Dyrektor fundacji Współpracy Polsko-Ukraińskiej PAUCI Jan Piekło ocenił w rozmowie z PAP, że niedzielna wizyta prezydenta Bronisława Komorowskiego w Kijowie na uroczystościach pierwszej rocznicy Majdanu, będzie wyraźnym sygnałem wsparcia. "Pojawienie się prezydenta Polski w momencie trudnym w Kijowie będzie stanowić silny gest solidarności z Ukrainą" - powiedział. Wizyta Putina. "Przerażający spektakl" Dodał, że będzie to gest szczególnie ważny po wizycie prezydenta Rosji Władimira Putina w Budapeszcie. "Był to naprawdę spektakl przerażający, kiedy widziało się Orbana z Putinem, który składa wieńce na grobach okupantów sowieckich, którzy dławili powstanie w Budapeszcie w 1956 r." - stwierdził Piekło. Ekspert ocenił, że dozbrojenie przez Polskę Ukrainy byłoby krokiem w dobrą stronę. "NATO zdecydowało, że każdy kraj członkowski może podjąć w tej kwestii decyzję samodzielnie. Robi to już Litwa, państwo mniejsze, które ma znacznie mniejszą polityczną rangę. Powinniśmy pójść śladem Litwy, bo to, by Ukraina była krajem proeuropejskim, demokratycznym i stabilnym, leży w żywotnym interesie Polski" - podkreślił Piekło. Według niego drugie porozumienie z Mińska zakończyło się fiaskiem, a prezydent Rosji "wystawił do wiatru" przywódców europejskich, którzy przed rozpoczęciem rozmów w stolicy Białorusi mówili, że jest to ostatnia szansa powstrzymania konfliktu. "Widzimy teraz jasno, że rozejm miał wejść w życie dwa dni po rozmowach w Mińsku, ponieważ chodziło o zdobycie Debalcewe. Najwidoczniej taki był plan Putina i został dokładnie zrealizowany" - mówił Piekło. Nadszarpnięty autorytet Merkel Ekspert obawia się, że "przy takiej postawie polityków europejskich możemy spodziewać się porozumienia Mińsk III, do którego dojdzie po zdobyciu Mariupola". "Wówczas zostanie postanowione, że trzeba jeszcze dać separatystom korytarz lądowy na Krym. Może wtedy będzie spokój, bo o ten właśnie korytarz Rosji chodzi. On zapewni możliwość zaopatrywania Krymu; w zimie jest to jedyna droga poza powietrzną" - mówił Piekło. W jego ocenie decydowanie się na kolejne negocjacje przez przywódców europejskich świadczy o dużej słabości polityki europejskiej. "Kanclerz Niemiec Angela Merkel postawiła na szali swój wielki autorytet i ten autorytet został mocno nadszarpnięty przez przywódcę Rosji" - uważa Piekło. Zdaniem eksperta politycy europejscy błędnie oceniają Putina, ciągle traktując go jako wiarygodnego partnera, który będzie dotrzymywał porozumień. "Tymczasem Putin wielokrotnie udowadniał, że to nieprawda" - podkreślił ekspert. W jego ocenie zwrócenie się przez prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę o zaproszenie międzynarodowego kontyngentu pokojowego, który działałby na podstawie mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ, świadczy o desperacji tego państwa. W jego ocenie bardzo możliwe jest jednak, że misja nie dojdzie do skutku, ponieważ Rosja ma w Radzie Bezpieczeństwa możliwość zgłaszania weta.