Klub SLD złożył w czwartek wniosek o skrócenie kadencji Sejmu. Nie wiadomo na razie, kiedy miałby on zostać poddany pod głosowanie. W rozmowie z PAP prof. Chmaj nazwał wniosek "skrajną nieodpowiedzialnością". Jak wyjaśnił, jeśli kadencja Sejmu skończy się wcześniej, to zgodnie z zasadą dyskontynuacji projekty, nad którymi pracują teraz posłowie i których nie zdążą uchwalić, trafią do kosza. Zwyczajowa zasada dyskontynuacji oznacza, że po zakończeniu kadencji Sejmu kończy się praca nad niemal wszystkimi znajdującymi się w izbie projektami ustaw. Wyjątki są nieliczne, należą do nich m.in. obywatelskie projekty ustaw. Konstytucjonalista zaznaczył, że jeśli głosowanie nad wnioskiem o skrócenie kadencji Sejmu odbyłoby się w lipcu i jeśli Sejm by się do niego przychylił, to wybory odbyłyby się we wrześniu. Jak mówił, taki scenariusz może oznaczać, że Sejm po prostu nie zdąży uchwalić jakichś ważnych ustaw, np. ustawy o in vitro czy nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. "Do końca kadencji Sejmu zostało chyba siedem posiedzeń. Na tych siedmiu posiedzeniach Sejm kończy projekty, które do niego wniesiono i które są w drugim lub trzecim czytaniu albo wróciły z Senatu. Gdyby zakończono kadencję wcześniej, to zgodnie z zasadą dyskontynuacji, wszystkie projekty trafiają do kosza. Tym samym zrobiono by nagły reset prac sejmowych i zaprzepaścilibyśmy te ustawy, nad którymi pracowano na przykład od kilku lat" - powiedział Chmaj. Projekty ustaw "zmarłyby niezwłocznie" Konstytucjonalista dr Ryszard Balicki z Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego podkreślił, że procedowanie obecnych projektów skończyłyby się już w momencie zarządzenia nowych wyborów. Jak powiedział PAP Balicki, wówczas prace nad projektami ustaw "zamarłyby niezwłocznie". "Trzeba mieć świadomość, że w tym czasie trwałaby kampania wyborcza. Zwyczajowo w takim czasie - poza sytuacjami nadzwyczajnymi - nie zwołuje się posiedzenia Sejmu" - zaznaczył Balicki. Zgodnie z konstytucją w przypadku przyjęcia przez Sejm uchwały ws. skrócenia kadencji Sejmu prezydent jednocześnie zarządza: skrócenie kadencji parlamentu i wybory. Wybory muszą się odbyć w ciągu 45 dni od dnia zarządzenia skrócenia kadencji Sejmu. Według informacji ze strony internetowej Sejmu po zakończeniu trwającego posiedzenia do końca kadencji zaplanowano jeszcze 6: kolejne w czerwcu, dwa w lipcu, jedno w sierpniu i dwa we wrześniu. Balicki zaznaczył, że - przy założeniu, że Sejm przegłosowałby skrócenie kadencji na kolejnym posiedzeniu pod koniec czerwca - w grę wchodziłby także sierpniowy termin wyborów. W rozmowie z PAP Chmaj zastrzegł, że skrócenie kadencji Sejmu to "bardzo trudne zadanie, wymagające sporej zgodności wśród posłów". Zgodnie z art. 98 ust. 3 Konstytucji Sejm może skrócić swoją kadencję uchwałą podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby posłów, czyli potrzebne jest 307 głosów. Skrócenie kadencji Sejmu oznacza jednoczesne skrócenie kadencji Senatu. Samo złożenie wniosku o skrócenie kadencji Sejmu jest łatwe - wystarczy 15 podpisów. Według Chmaja skrócenie kadencji Sejmu nie wpłynęłoby na termin zaprzysiężenia nowego prezydenta Andrzeja Dudy, które ma się odbyć 6 sierpnia. Jak podkreślił, w Polsce nie ma przerw międzykadencyjnych (parlamentu). Według art. 98 ust 1 Konstytucji "kadencje Sejmu i Senatu rozpoczynają się z dniem zebrania się Sejmu na pierwsze posiedzenie i trwają do dnia poprzedzającego dzień zebrania się Sejmu następnej kadencji". Zarówno według prof. Chmaja jak i dra Balickiego nie ma więc żadnych przeszkód, by w razie ewentualnego skrócenia kadencji Sejmu w lipcu, nowo wybrany prezydent złożył przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym, mimo że zarządzone przez poprzedniego prezydenta wybory jeszcze by się nie odbyły. Jeśli kadencja Sejmu nie zostanie skrócona, to wybory powinny odbyć się w jednym z terminów październikowych: 11, 18, 25 lub 1 listopada. Ten ostatni termin jest jednak mało prawdopodobny, bo przypada na dzień Wszystkich Świętych.