Zdaniem socjologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego dra Jarosława Flisa, charakter kampanii ze względu na to, że będzie ona toczyła się w cieniu katastrofy smoleńskiej, będzie niepowtarzalny. - To jest na pewno nietypowa kampania, nie ma wątpliwości. W tej chwili dopiero "uciera się", co w niej wypada robić, co można, jak to jest przyjmowane - powiedział Flis. Socjolog spodziewa się także, że w tej kampanii - w przeciwieństwie do poprzednich - standardem nie będą bezpośrednie ataki głównych kontrkandydatów na siebie nawzajem. - Tego już nie brakuje, ale jest to raczej takie atakowanie nie wprost, główni konkurenci się tym nie zajmują, tylko osoby z ich otoczenia - powiedział. Flis uważa, że podstawowym kierunkiem tych ataków jest wytykanie drugiej stronie, iż w obliczu katastrofy smoleńskiej reaguje nie tak, jak powinna. Przypomniał, że do nieporozumień i wzajemnych oskarżeń doszło przy okazji składania wieńców przed Pałacem Prezydenckim w miesiąc po katastrofie pod Smoleńskiem. Na Krakowskim Przedmieściu nie było posłów PO. Rzecznik klubu Platformy Andrzej Halicki mówił, że PO nie dostała zaproszenia od PiS, które organizowało to wydarzenie. PiS odpowiadało, że wysłało zaproszenie do klubów i kół poselskich. Z kolei ze strony polityków PO - zwrócił uwagę Flis - pojawiły się oskarżenia pod adresem PiS o wykorzystywanie tragedii w kampanii. Jego zdaniem, kampania jest bardzo zdominowana przez katastrofę, ale też trudno było oczekiwać czegoś innego. Flis podkreśla, że PO startowała do wyborów z wielką przewagą, a teraz "znalazła się w sytuacji wielkich ograniczeń". - Kandydat - Bronisław Komorowski - który wydawał się adekwatny do skonsumowania przewagi (nad PiS) i do tego, żeby jej nie roztrwonić jeszcze przed miesiącem z okładem, w tej chwili w obliczu wybuchu emocji, jest kandydatem, który ma ograniczone pole manewru - powiedział Flis. Jego zdaniem, jeśli Komorowski będzie aspirował do przywództwa, mając pozycję pełniącego obowiązki prezydenta, wszyscy będą mu zarzucali, że wykorzystuje w kampanii sprawowanie funkcji głowy państwa, jeśli natomiast nie będzie tego robił, zostawi pole innym kandydatom. Flis uważa, że po stronie kandydata Platformy jest siła bezwładu, ale też dotychczasowej sympatii dla Komorowskiego i negatywnego elektoratu PiS. Z kolei po stronie Jarosława Kaczyńskiego - jak ocenił - jest siła mobilizacji i nowej nadziei, która wstąpiła w szeregi Prawa i Sprawiedliwości. - Nie ma żadnych podstaw, żeby przewidzieć, która siła w tej chwili przeważy. Równie dobrze można sobie wyobrazić, że przeważy wznosząca fala Jarosława Kaczyńskiego, jak i to, że w pewnym momencie jednak osiągnie ona jakieś apogeum i dalej nie ruszy, że rozbije się o mur wcześniejszych niechęci i sympatii partyjnych - ocenił socjolog. Ekspert przypomina, że wybory prezydenckie to nie jest walka o władzę w państwie, ale o "symboliczną przewagę i pewne skromne narzędzia wpływania na rzeczywistość". - Na pewno nie można powiedzieć, że prezydent w Polsce rządzi - podkreślił. Zdaniem Flisa to, że pozostali kandydaci poza Komorowskim i Kaczyńskim, są mało widoczni i w badaniach poparcia brakuje im bardzo dużo do głównych pretendentów do fotela prezydenckiego wynika ze specyfiki wyborów. - Właściwie to jest gra zero-jedynkowa: w sensie formalnym albo się wygrywa wszystko, albo nic - powiedział. Flis dodał, że wprawdzie pozostali kandydaci mogą wykorzystywać kampanię "do zaistnienia", ale dla elektoratów dominującą motywacją do oddania głosu nie jest chęć wyrażenia swoich poglądów, tylko wpłynięcie na to, kto wygra. - Ci wyborcy, którzy chcą zdecydować o tym kto wygra, oddadzą głos na któregoś z "dużych" kandydatów - uważa Flis. Z kolei w opinii politologa z PAN prof. Radosława Markowskiego, kolejni kandydaci - poza głównymi - z biegiem kampanii będą jeszcze tracić na znaczeniu. Ocenił, że im bardziej Kaczyński będzie się zbliżał do Komorowskiego, tym większa będzie mobilizacja elektoratów i w badaniach poparcia będzie ubywać punktów procentowych pozostałym kandydatom. Markowski jest zdania, że w tej kampanii nie będzie elementów programowych. - Ostatecznie będzie to kampania o to, czy zwycięży strach przed powrotem IV RP w nowej postaci, czy ludzie uznają, że potrzebują takiego prezydenta, który będzie "prawdziwym patriotą", cokolwiek by to miało znaczyć - powiedział profesor. Zaznaczył, że Komorowskiemu nie zależy na przedstawianiu swojego programu, ze względu na duże poparcie, którym się cieszy. Zwrócił uwagę, że kandydat, który ma poparcie niemal połowy wyborców, nie chce nic nowego mówić, bo swoimi propozycjami mógłby zrazić do siebie cześć elektoratu. Z kolei milczenie Jarosława Kaczyńskiego - dodał Markowski - jest dla niego korzystne, bo w ten sposób daje on ludziom szansę na to, by zapomnieli o tym, jaki on był. - Jak zacznie mówić o programie w szczegółach, to wejdzie w tę swoją "klasyczną osobowość" i może coś "palnąć" - ocenił politolog. Jego zdaniem ważnym pytaniem w kampanii będzie to, czy Polacy pamiętają, kim jest Jarosław Kaczyński, czy też nowa, "wykreowana teraz wersja" będzie na tyle atrakcyjna, że ludzie ją - jak powiedział - "kupią".