Klich skrytykował opinię MAK, która nie uwzględniła wielu polskich uwag do swego raportu, w tym dotyczących oceny działania kontrolerów i ewentualnych nacisków na nich. MAK tłumaczył to tym, że uwagi dotyczyły "kwestii odpowiedzialności i winy, co nie jest przedmiotem badania technicznego". - To jest gra słowami, absolutna bzdura, żeby tym się podpierać; po prostu ukryli fakty związane z działaniem kontrolerów - powiedział Klich. - Każde działanie (komisji - red.) wprowadza element odpowiedzialności, jak tu odróżnić, gdy ktoś powie, że pilot popełnił błąd albo że podjęto w Warszawie decyzję nieracjonalną. Za decyzjami zawsze ktoś stoi, i to jest odpowiedzialność - mówił. Zaznaczył, że sam zgłaszał MAK uwagi dotyczące kontrolerów na wieży. - Jak można mówić, że rola kontrolerów była żadna, a odpowiedzialność cała spoczywa na załodze, jeśli ci kontrolerzy podają jakieś komendy, które mogą wprowadzić w błąd albo poprawić sytuację załogi - powiedział. Wcześniej, w wypowiedzi dla dziennikarzy, akredytowany przedstawiciel Polski przy MAK zaznaczył, że zaryzykowano lądowanie z prezydentem na pokładzie, mimo że Ił-76, który wcześniej próbował lądować w Smoleńsku, o mało się nie rozbił. - To wynika jasno znowu z zapisów na wieży - powiedział. Klich nawiązał też do nagrań odtworzonych podczas konferencji. - To było gorsze niż upublicznienie stenogramu (...). Uważam, że z punktu moralnego zrobili źle, nie powinni tak robić; jakieś elementy owszem, np. gdy kierownik lotów mówi o pogodzie, ale tutaj przesadzili - mówił Klich. Jego zdaniem strona rosyjska chciała "zastosować szok". Podczas konferencji prasowej MAK, na której prezentowano raport końcowy dotyczący okoliczności katastrofy smoleńskiej, przedstawiono animację ukazującą przelot i podejście do lądowania Tu-154M. Na nagraniu słychać było też rozmowę pomiędzy załogą polskiego samolotu a wieżą lotniska w Smoleńsku i kontrolera informującego m.in. o warunkach na lotnisku. MAK podał podczas konferencji, że załoga nie reagowała na ostrzeżenia systemu TAWS nakazującego poderwać samolot ("pull up") ani na komendę kontrolera "horyzont, 101". - Komenda "horyzont" została podana za późno i załoga według mojej oceny nie miała szans - ocenił Klich. Mówiąc o kwestii nieobecności na pokładzie Tu-154M rosyjskiego nawigatora, tzw. lidera, Klich zaznaczył, że według niego taki nawigator powinien być. - Rosjanie w przepisach mają taki zapis, że musi być, jak ląduje na lotnisku wojskowym i tutaj powinni powiedzieć, niestety, złamaliśmy własne przepisy - zaznaczył. Odniósł się także w rozmowie z dziennikarzami do udziału polskich ekspertów w pracach MAK. - Oprócz odpraw, np. w Smoleńsku już na żadne odprawy, na żadne dyskusje nie byłem zapraszany w Moskwie, mimo że wnioskowałem - mówił. Dodał, że jeśli okoliczności podniesione przez stronę polską nie zostały wyjaśnione, to "zostajemy z raportem niepełnym". - Uważam, że podanie zbyt późno komendy "horyzont" to była jedna z przyczyn katastrofy. Niezamknięcie lotniska, to kolejna przyczyna katastrofy - mówił Klich. Dodał, że strona polska nie otrzymała dokumentów, które pozwoliłyby odnieść się w pełni merytorycznie do tej kwestii. - A przecież jeden z ludzi wysłuchiwanych przez komisję powiedział, że jest procedura zamykania lotniska ze względu na warunki pogodowe, ale odnieść się do tego można dopiero, kiedy trzyma się dokumenty - mówił. Klich mówił też wcześniej dziennikarzom, że "najłatwiej zwalić wszystko na pilotów, przyczyny zaś tkwią w systemie szkolenia, przyczyny tkwią w podejmowaniu decyzji". - Nie było dobrego zabezpieczenia, nie było dobrego szkolenia, piloci i ich działanie to jest skutek zaniedbań w szkoleniu, braku pieniędzy na symulatory, braku pieniędzy na szkolenie w technologii współpracy w załodze - dodał. Klich powiedział także, że zakończył swoją rolę jako akredytowany przedstawiciel przy MAK. - Służę swoją wiedzą, doświadczeniem, ale nic więcej - powiedział. Dodał, że najprawdopodobniej powstaną dwa różniące się od siebie obrazy katastrofy - polski i rosyjski.