Klich mówił o tym w czwartek w "Kropce nad i" w TVN'24. - W tej chwili nie można nawet jednoznacznie mówić, że są przyczyny po stronie rosyjskiej, dlatego, że nie jest to wyjaśnione - powiedział Klich. Zwrócił uwagę, że piloci nie mieli świadomości sytuacji. - Trzeba pamiętać, że pogoda się zmieniała. I już było minimum, kiedy Jak-40 lądował (...), a później cały czas się pogarszała, jak Ił-76 podchodził dwukrotnie była gorsza (...). To też świadczy o tym, że podejmowali wielkie ryzyko - powiedział płk Klich. - Ił-76 o mały włos się nie rozbił. Przecież Rosjanie nie poświęciliby swojego samolotu po to żeby coś ukryć - zaznaczył. Odnosząc się do lądowania na autopilocie, Klich powiedział, że na lotnisku w Smoleńsku piloci powinni byli lądować ręcznie. - Próbowali wprawdzie tak zrobić, ale reakcja na brak podnoszenia się maszyny nastąpiła za późno. Według niektórych to mogło potrwać 6, może 7 sekund, ale nie 14 - powiedział. Zdaniem płk. Klicha w zebranych dokumentach nie ma dowodu na to, by na załogę naciskał "główny pasażer". Obecność w kokpicie gen. Andrzeja Błasika uznał jednak za "niedopuszczalną". Pytany czy należało podawać w raporcie MAK, że w krwi Dowódcy Sił Powietrznych stwierdzono obecność alkoholu, powiedział: "my pewnie byśmy tego nie zrobili, bo generał był pasażerem, a nie członkiem załogi".