"GW": Jak Pani zapamiętała posła Stanisława Łyżwińskiego? Agnieszka Kowal: Jako aroganta, który uważa, że wszystko mu wolno. Nie akceptuje sprzeciwu, szczególnie u kobiet i szczególnie gdy zaprasza je do siebie. "GW": A jaką miał opinię wśród działaczy? A.K.: Gdy Andrzej Lepper zrobił z niego opiekuna młodzieżówki Samoobrony, wiele osób miało uśmiech na twarzy, bo wiedziało, jaki Łyżwiński ma charakter. Młode członkinie ostrzegano: Uważajcie, bo nie potrafi trzymać rąk przy sobie i czyni nieprzyzwoite propozycje. Wiele dziewczyn panicznie się go bało. Bały się jeździć na organizowane przez Łyżwińskiego spotkania. Np. pod koniec czerwca 2002 r. kilkanaście dziewczyn zrezygnowało z udziału w szkoleniu. Znam kilka przypadków, że kobiety z powodu zachowania Łyżwińskiego rezygnowały z partii. Inne jednak nie odrzucały zalotów posła i prywatnie się z nim spotykały. "GW": Długo to trwało? A.K.: Mogę mówić o 2002 r., kiedy aktywnie działałam w partii. Jednak z tego co wiem do dziś nic się nie zmieniło. "GW": Czy dużo kobiet odmawiało posłowi prywatnych spotkań? A.K.: Część na pewno tak. Wtedy jednak niezrażony dzwonił do kolejnej ze swojej książki telefonicznej. "GW": Co mogło powodować kobietami, które mu ulegały? A.K.: Różnie, brak pracy, pieniędzy, chęć zdobycia pozycji. Części imponował sam fakt, że był posłem. Zobacz nasz raport specjalny: Seksafera w Samoobronie