"Nieprzyjemnością jest zobaczenie, jak w mediach ogólnopolskich moje nazwisko i stanowisko jest dyskredytowane; byłem zniesmaczony wypowiedzią Winnickiego, moi współpracownicy także wyrażali oburzenie z powodu tej wypowiedzi" - mówił przed sądem Działoszyński. Prokuratura Okręgowa w Warszawie oskarżyła Winnickiego (obecnie poseł niezrzeszony) o to, że 11 listopada 2014 r. jako współorganizator Marszu Niepodległości znieważył poprzez media ówczesnego szefa KGP gen. Działoszyńskiego mówiąc o nim "bandyta w mundurze" i "polityczny pachołek" działający na polityczne zlecenie. Chodzi o wypowiedzi Winnickiego, gdy jako szef Ruchu Narodowego odpowiadał na pytania dziennikarzy na temat policyjnych działań zabezpieczających Marsz Niepodległości - m.in. kontrole autokarów z uczestnikami marszu zmierzającymi do stolicy. "Słowa Winnickiego poniżyły Działoszyńskiego" Po tej wypowiedzi zawiadomienie o znieważeniu szefa policji do prokuratury skierował ówczesny szef Biura Spraw Wewnętrznych KGP Ryszard Walczuk, uznając słowa lidera narodowców za obraźliwe i naruszające autorytet policji. Prokuratura uznała, że interes społeczny jakim jest ochrona autorytetu policji przemawia, aby śledztwo w tej sprawie toczyło się z urzędu, a nie w trybie prywatnoskargowym. Według prokuratury słowa Winnickiego poniżyły Działoszyńskiego i naraziły go na utratę zaufania potrzebnego do kierowania policją. Prokuratura uznała, że takie sformułowania wykraczają poza granice dozwolonej krytyki. Za znieważenie funkcjonariusza publicznego poprzez środki masowego przekazu grozi kara grzywny lub do roku pozbawienia wolności. Działoszyński, który w sprawie ma status pokrzywdzonego (nie chce być oskarżycielem posiłkowym) zaprzeczył w śledztwie, by polecał policjantom utrudnianie dotarcia do Warszawy uczestnikom marszu. Wypowiedź Winnickiego uznał za karygodną i uderzającą w jego wizerunek policjanta, który budował przez 30 lat pracy. Winnicki odmówił odpowiedzi na pytania Przed sądem były szef policji powiedział, że nieuprawniona była krytyka, według której jakoby "podejmowano bezprawne działania i uniemożliwiano przybycie na marsz osobom chcącym wziąć w nim udział". Dodał, że działania policji podyktowane były dążeniem do zapewnienia bezpieczeństwa. Winnicki nie przyznał się w śledztwie i odmówił odpowiedzi na pytania. W marcu wyjaśniał przed sądem, że jego wypowiedź padła ok. dwie godziny przed rozpoczęciem Marszu Niepodległości 11 listopada 2014, a była podyktowana "pewnym stanem wzburzenia" związanego z wydarzeniami tego dnia. Ocenił, że jego wypowiedź nie podgrzewała nastrojów przed marszem. We wtorek zeznawał także przed sądem m.in. szef zespołu prawnego Marszu Niepodległości mec. Łukasz Moczydłowski. Mówił, że - wbrew wcześniejszym ustaleniom z policją - autokary wiozące do Warszawy członków "straży marszu" - która ze strony organizatorów miała zabezpieczać manifestację - były wielokrotnie zatrzymywane i kontrolowane przez policję. Jak dodał, część osób w związku z tym nie dotarła do Warszawy. Sędzia Anna Kwiatkowska pytała, czy w wydzielonych autokarach podróżowali wyłącznie członkowie "straży", czy także inni uczestnicy manifestacji. Świadek odpowiedział, że "nie ma wiedzy" na ten temat. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia będzie kontynuował proces 8 września, wówczas ma zostać przesłuchanych kolejnych dwóch świadków - w tym jeden, który nie usprawiedliwił swej nieobecności we wtorek i został ukarany karą 1 tys. zł. Niewykluczone, że we wrześniu sąd zakończy ten proces.