W pięciodniową podróż Ewa Mandziou poleciała oficjalnie jako przedstawicielka firmy Work Service, w której sama pracuje i której współwłaścicielem jest jej narzeczony senator Misiak. "Dziennik" ustalił, że kobieta nie musiała płacić za przelot samolotem rządowym, ponieważ została zgłoszona jako członek misji biznesowej wysłanej przez Krajową Izbę Gospodarczą. Do opłacenia pozostały jej więc jedynie koszty pobytu. "Jedynie", ponieważ jak przypomina "Dziennik" bilety lotnicze do Kataru czy Arabii Saudyjskiej to duży wydatek - do Rijadu ok. 3,5 tys. zł, a do Ad-Dauhy aż 7,5 tys. złotych. Nazwisko Ewy Mandziou nie widnieje na liście uczestników misji gospodarczej, którą "Dziennik" otrzymał z KIG. Jej dane znajdują się jednak na identycznej liście sporządzonej w Kancelarii Senatu. - Najprawdopodobniej zgłosiła się na wyjazd w późniejszym czasie - tłumaczono w biurach KIG. Jak twierdzą uczestnicy bliskowschodniej delegacji, narzeczona senatora o mało nie wywołała skandalu w Arabii Saudyjskiej. - Miejscowa izba gospodarcza podejmowała członków polskiej delegacji. Kobiety dostały wskazówkę, aby ze względu na obowiązujące tam zasady, ubrać się po "samą szyję". Pani Ewa na kolację przyszła bardzo wydekoltowana. Po interwencji pracownicy Kancelarii Senatu wróciła do hotelu, aby się przebrać - powiedział "Dziennikowi" uczestnik senackiego wyjazdu. Jeden z dziennikarzy obsługujący ten wyjazd wspomina również, że narzeczona Misiaka brała udział w niektórych punktach wizyty, które były przeznaczone tylko dla parlamentarzystów.