Do katastrofy w "Halembie" doszło w listopadzie 2006 r. podczas likwidowania ściany wydobywczej 1030 m pod ziemią. Z powodu zaniechania profilaktyki przeciw zagrożeniom naturalnym, po zapaleniu i wybuchu metanu w wyrobisku wybuchł pył węglowy, czyniąc największe spustoszenie i zabijając większość ofiar tragedii. Przed gliwickim sądem wyjaśnienia składało w piątek dwóch oskarżonych. Dariusz D., sztygar odpowiedzialny za zwalczanie zagrożenia pyłowego w "Halembie" powiedział, że 20 lub 21 listopada (do katastrofy doszło 21 listopada - PAP) dyrektor Kazimierz D. podczas odprawy miał się zwrócić do przedstawiciela Mardu. - Nie pamiętam jakich dokładnie słów użył, ale miał pretensje o niedotrzymywanie terminów związanych z likwidacją ściany - powiedział przed sądem oskarżony. W prokuraturze D. mówił, że dyrektor groził, iż za opóźnienia w wykonywaniu prac wyrzuci z kopalni. Pytany o to przez sąd odpowiedział: "Dziś już dokładnie nie pamiętam, czy groził, że wyrzuci z kopalni. Skoro tak powiedziałem (w prokuraturze - PAP), to widocznie tak było". Na piątkowej rozprawie wyjaśnienia kontynuował też nadsztygar wentylacji Damian H., któremu prokuratura zarzuca, że niedługo przed katastrofą mimo przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu nie wyprowadził załogi z zagrożonego rejonu i dopuścił do pracy w warunkach zagrożenia pyłem węglowym. Choć z odczytanych wyjaśnień z prokuratury wynikało, że częściowo przyznaje się do winy, w piątek odwołał to. W prokuraturze H. mówił, że w sytuacji przekroczenia stężenia metanu powinien był najpierw dopilnować wycofania załogi, a później przystąpić do likwidacji zagrożenia. Jak oświadczył w piątek, był przekonany, że załoga opuściła zagrożony rejon. Damian H. podkreślał, że o wysokich stężeniach metanu informował szefa działu wentylacji Marka Z. Miał mu mówić, że tego niebezpiecznego gazu jest "w cholerę". Także H. mówił w prokuraturze, że doszły do niego informacje, iż kierownictwo kopalni naciskało, by prace likwidacyjne prowadzić jak najszybciej. Twierdzi jednak, że sam od żadnego z szefów zakładu tego nie słyszał. B. dyrektor kopalni Kazimierz D. nie składał jeszcze wyjaśnień w procesie. Następna rozprawa 26 lutego. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zamknęła śledztwo w tej sprawie w czerwcu ub.r. Aktem oskarżenia objętych zostało 27 osób, dziewięć z nich wniosło o możliwość dobrowolnego poddania się karze. Ich sprawy sąd wyłączył do odrębnego rozpoznania, wyrok ma zapaść 5 lutego. Później z głównego procesu został wyłączony także Andrzej S., który leczy się po wypadku. Na ławie oskarżonych zasiada więc obecnie 17 osób. Jak ustaliły prokuratura i nadzór górniczy, kierujący kopalnią przyzwalali w niej na łamanie przepisów i zasad sztuki górniczej. Najpoważniejsze zarzuty ciążą na głównym inżynierze wentylacji kopalni i kierowniku jej działu wentylacji Marku Z. Odpowiada on m.in. za sprowadzenie katastrofy, w której zginęli górnicy. Według prokuratury wiedział o niebezpieczeństwach w rejonie likwidowanej ściany, m.in. o zagrożeniu wybuchem, a mimo to nie doprowadził do przerwania prac. Tolerował też brak profilaktyki przeciw zagrożeniom. Były dyrektor "Halemby" Kazimierz D. jest oskarżony o sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników, co skutkowało śmiercią 23 osób. Z ustaleń śledztw wynika, że wiedział o przekroczonych dopuszczalnych stężeniach metanu w kopalni, tolerował też brak profilaktyki w zakresie zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego i zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Mimo to zlekceważył alarmujące dane i nie nakazał przerwania prac, skutkiem czego była śmierć górników. Zarzuty stawiane pozostałym oskarżonym dotyczą m.in. sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy, narażenia górników na utratę życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu oraz niedopełnienia przepisów bezpieczeństwa i fałszowania dokumentów. O te przestępstwa podejrzani są zarówno pracownicy "Halemby", jak i firmy Mard.