Jeszcze zanim dymisja ministra skarbu Dawida Jackiewicza - którego odsunąć miał sam prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński - stała się faktem, pojawiły się spekulacje, że swoje stanowiska stracą kolejni szefowie resortów z gabinetu Beaty Szydło. Sama premier ucina wszelkie dyskusje i unika komentarzy na ten temat w rozmowach z dziennikarzami. Z nieoficjalnych, pochodzących między innymi z ust ważnych polityków Prawa i Sprawiedliwości, informacji jednak wiadomo, że zagrożonych jest co najmniej kilku ministrów. Na "czarnej liście" widnieje nazwisko ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela, ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, ministra finansów Pawła Szałamachy, ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka, czy ministra sportu Witolda Bańki. Czym mieli się narazić? Argumentem przemawiającym przeciwko temu pierwszemu miało być zaproszenie Komisji Weneckiej i rzekome "nieradzenie sobie z resortem", jak i "nieudane" wystąpienia w mediach. Krzysztofa Jurgiela miały obciążyć szeroko komentowane w kraju i za granicą (za sprawą Janowa Podlaskiego) afery w stadninach. Z kolei Pawła Szałamachę w niekorzystnym świetle stawiają ustawy podatkowe, a Andrzeja Adamczyka sytuacja w kolejowych spółkach oraz niewywiązanie się z obietnic przygotowania przetargów. Powodem popadnięcia w niełaskę w przypadku Konstantego Radziwiłła są niegospodarność oraz "chybione nominacje", wiązane przede wszystkim z osobą wiceministra Krzysztofa Łandy. Możliwości resortu - jak wynika z niektórych wypowiedzi polityków PiS - ma też nie wykorzystywać szef ministerstwa sportu Witold Bańka. Szybka decyzja podjęta w sprawie Dawida Jackiewicza, który miał się narazić polityką kadrową prowadzoną w spółkach Skarbu Państwa, pozwala domniemywać, że krążące w kuluarach pogłoski mogą uzyskać potwierdzenie w rzeczywistości. Potrzeba "nowego otwarcia" Kiedy ewentualnej rekonstrukcji w gabinecie Beaty Szydło moglibyśmy się spodziewać? Pojawiły się głosy, że może być to kwestia nawet najbliższych dni. W ocenie profesora UW dr hab. Rafała Chwedoruka optymalnym rozwiązaniem z punktu widzenia praktyki funkcjonowania rządu byłyby jednak zmiany na przełomie roku. - To zawsze jest jakiś symboliczny okres otwarcia i zamknięcia. Wtedy też taką rekonstrukcję można byłoby przedstawić nie tylko w kontekście karania kogoś za coś, ale także nowego otwarcia i nowych wyzwań - wyjaśnia. Jednocześnie wskazuje na ogromne znaczenie samego faktu pojawienia się przecieków dotyczących roszad na ministerialnych stanowiskach. - Ma to pokazać obozowi władzy, jak sugerował to kiedyś sam lider rządzącego obecnie ugrupowania, że każdy w każdej chwili może zostać odwołany lub powołany i że w przeciwieństwie do lat dziewięćdziesiątych obóz prawicy nie będzie luźną konfederacją negocjacji interesów, tylko ma służyć realizacji jednego, generalnego celu - argumentuje. - Prawo i Sprawiedliwość to formacja polityczna, która właśnie ze względu na tę długą historię polskiej prawicy musi egzystować w niepewności i być dyscyplinowana. Każda zmiana tej formuły kończy się polityczną katastrofą - dodaje. Najlepiej widać to na przykładzie Platformy Obywatelskiej, czyli partii o paradoksalnie podobnej genealogii, w której doszło do strukturalnego konfliktu w czasie przywództwa Donalda Tuska. - Była to jedna z przyczyn porażki Platformy Obywatelskiej w wyborach. Konflikt ów ciągnie się do teraz i nie pozwala tej partii do końca ugruntować swojego istnienia po poniesionej klęsce - zaznacza wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego. Lekcja Platformy Prawo i Sprawiedliwość decydując się na roszady w rządzie takiego negatywnego scenariusza próbuje uniknąć i dlatego ze strony kierownictwa partii wysyłany jest sygnał, że nie ma mowy o zgodzie na powstanie alternatywnych ośrodków decyzyjnych. - Zauważmy, że przecieki o dymisjach, jak i sama dymisja Dawida Jackiewicza, zbiegają się też z krytycznymi słowami i decyzjami względem Kazimierza Michała Ujazdowskiego, którego w żadnych strukturach rządu obecnie nie ma. Prawo i Sprawiedliwość oparło swoje istnienie na walce z korupcją, stąd w ogóle wzięła się nazwa partii. Z tym należy również wiązać kierowany w stronę wyborców sygnał: my jesteśmy bezkompromisowi także wtedy, gdy rządzimy - argumentuje politolog. - Sprawa Trybunału Konstytucyjnego przynajmniej w wymiarze krajowym jest dla Prawa i Sprawiedliwości tak naprawdę niewielkim zagrożeniem. Dużo bardziej destrukcyjne byłoby podważenie fundamentów istnienia tej partii - dodaje. Wśród wymienianych dymisji kluczowe jest ewentualne pozbawienie stanowiska ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. - Jeśli oczywiście znalazłby się on w tym gronie, to pokazuje, że zarówno Jarosław Kaczyński jak i kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości są świadomi tego, że socjalna legitymizacja jest szczególnie ważna dla tej partii i że przyniosła głosy, które w innych realiach nie padłyby na konserwatywną prawicę - zaznacza nasz rozmówca. Paradoks ministra Radziwiłła Roszad w tym resorcie prędzej czy później można się było jednak spodziewać. - Służba zdrowia jest czymś, co ponad podziałami jednoczy Polaków. Co prawda nie wszystkich, ale większość. Paradoks ministra Radziwiłła polegał na tym, że wcześniej, kiedy nie był jeszcze związany z Prawem i Sprawiedliwością, jego poglądy nie zawsze pokrywały się z linią głównego nurtu Prawa i Sprawiedliwości, ale i poglądami większości Polaków, którzy są bardzo socjalnie i egalitarnie nastawieni względem służby zdrowia - tłumaczy ekspert. - To była taka nominacja, gdzie wcześniej, czy później napięcie między ideałem i rzeczywistością będzie silne. Podobnie jest w przypadku Jarosława Gowina, tyle tylko, że resort szkolnictwa wyższego i nauki jest zdecydowanie mniej ważny z wyborczej perspektywy niż resort zdrowia. Aby rządy Prawa i Sprawiedliwości przetrwały, w szeregach całej tej formacji musi istnieć pewna doza niepewności dyscyplinująca działaczy i pokazująca tak oczekiwaną przez trzon wyborców tej partii pryncypialność - podkreśla. "Ogniowa próba" Witolda Waszczykowskiego W świetle pojawiających się spekulacji los ministra zdrowia może podzielić również szef resortu spraw zagranicznych. Najczęściej wysuwanym przeciwko Witoldowi Waszczykowskiemu argumentem jest zaproszenie do Polski Komisji Weneckiej. Nasz rozmówca zwraca jednak uwagę, że ów fakt bardzo szybko będzie tracił na znaczeniu, a o wiele ważniejsze może okazać się wyborcze rozstrzygnięcie w Stanach Zjednoczonych. - Polityka zagraniczna to taka dziedzina, gdzie do odbiorcy może docierać tylko część informacji. Pamiętajmy, że niedługo są wybory w Stanach Zjednoczonych i one mogą być tutaj konkretną wskazówką, czy proamerykańska orientacja będzie miała jeszcze jakiś sens - wskazuje. Tak naprawdę zwycięstwo któregokolwiek z amerykańskich kandydatów będzie dla Prawa i Sprawiedliwości dużym problemem. - Demokraci na czele z Hilary Clinton będą bardzo mocno antyrosyjscy, ale także z różnych powodów antypisowscy. Z kolei zwycięstwo Trumpa jest jedną wielką niewiadomą. To może być powodem postawienia pytania, czy nie zaistnieje potrzeba jakiegoś nowego otwarcia, nowych wektorów - dodaje. Kwestia ukraińska testem politycznej sprawności Fundamentalne znaczenie ma również kwestia ukraińska, odnośnie której oczekiwania elit Prawa i Sprawiedliwości i elit intelektualnych często nie są zgodne z oczekiwaniami elektoratu. - Zwłaszcza bastionów Prawa i Sprawiedliwości w południowo-wschodniej Polsce, który nie podziela entuzjazmu względem Kijowa i dlatego mamy do czynienia ze swojego rodzaju huśtawką - od pryncypialności w sprawie Wołynia po deklaracje, które miałyby zmierzać do jakiejś formy pojednania - argumentuje wykładowca UW. - Szczęście Prawa i Sprawiedliwości polega na tym, że inne kwestie przykrywają ten temat, a poglądy głównego nurtu opozycji w tej materii różnią się od poglądów obozu władzy. Można mieć jednak wrażenie pewnego chaosu w działaniach dotyczących Ukrainy - dodaje ekspert. Jednocześnie przypomina, że za kilka tygodni przekonamy się również, co nowego się zdarzy w relacjach z Unią Europejską. - Myślę zatem, że teraz raczej ważą się losy ministra Waszczykowskiego niż są przesądzone i rzeczywiście też bym się zdziwił, gdyby w kwestii dymisji chodziło wyłącznie o Komisję Wenecką. W mojej ocenie w grę wchodzą jeszcze jakieś inne jakościowe czynniki, bądź wola samego polityka, bo i z takimi sytuacjami mieliśmy wcześniej do czynienia - zaznacza. Smoleńsk dymną zasłoną? Za sprawą czwartkowej konferencji, a w zadzie oświadczenia podkomisji smoleńskiej, tematem przewodnim w dyskursie politycznym ponownie stał się wątek katastrofy prezydenckiego tupolewa. Czy zostanie on wykorzystany do politycznej gry i przykrycia ewentualnych wewnętrznych problemów ekipy rządzącej? - W tej sprawie często trudno nadążyć za rządzącymi, ale to nie jest tak, że temat ten w przestrzeni publicznej odbiera im głos - argumentuje prof. UW dr hab. Rafał Chwedoruk. Zasadnicze pytanie dotyczy tego, jak ma być przedstawiana kwestia Smoleńska. - Czy ma to być refleksja z gatunku polityki historycznej, czyli dążenie do wpisania Lecha Kaczyńskiego do panteonu istotnych postaci w historii Polski, co w określonych warunkach mogłoby się zakończyć sukcesem, czy też ma to być refleksja o niesprawności polskiego państwa, gdzie trudno byłoby zaprzeczyć, że nie we wszystkich dziedzinach po tej katastrofie sobie ono z wyjaśnianiem tej sprawy radziło - wylicza. Istnieje również ryzyko, że kwestia smoleńska stanie się kanwą dla daleko idących geopolitycznych wizji. Nasz rozmówca jest jednak w tej sprawie bardzo sceptyczny. - Jeśli chce się z tego tematu zrobić kanwę do wskazania niesprawności państwa polskiego poprzedniej ekipy, to radykalne stawianie tez, przerabianie publicystyki i hipotez w element polityki państwa byłoby dysfunkcjonalne. W tym przypadku Prawo i Sprawiedliwość skręca raz w prawo raz w lewo i czasami można odnieść wrażenie, że emocje, zrozumiałe w tej kwestii, zderzają się z politycznym realizmem. Nie sądzę jednak, by Smoleńsk mógł służyć jako temat zastępczy, który ma przykrywać inne problemy, tak jak kiedyś takim nieśmiertelnym wątkiem była aborcja - uzasadnia. - Gdy jakaś partia miała jakieś problemy i nie chciała, żeby o nim dyskutowano, to wystarczyło wystąpić z jakimś radykalnym przekazem aborcyjnym - dodaje. Lekcja pragmatyzmu Największym wyzwaniem, które stoi obecnie przed Prawem i Sprawiedliwością jest ustalenie, czy chce być partią pragmatyczną, broniącą suwerenności państwa narodowego w globalizującym się świecie, czy też chce być forpocztą realizacji amerykańskich interesów w tej części Europy. - Nie we wszystkim te dwa cele się ze sobą pokrywają i zauważmy, że inni partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej, której istnienie zdaje się być nieodzowne z punktu widzenia zmian, które dokonują się w Unii Europejskiej, są w relacjach z Rosją do bólu pragmatyczni. - Zarówno prawicowy Orban, którego partia wyrasta z antykomunistycznych i antyrosyjskich tradycji, jak i koalicje zdominowane przez lewicę w Czechach i na Słowacji, które mają trochę inny zbiór emocji wobec Rosji niż my. Prawo i Sprawiedliwość powinno wskazać, gdzie są bariery i jak daleko można posunąć się zarówno w krytyce Rosji, jak i w szukaniu ewentualnego modus vivendi w relacjach z tym krajem. - W mojej ocenie kwestia smoleńska nie jest aż tak ważna. Jeśli prześledzi się rosyjskie media, to przekonamy się, że wątek Polski nie pojawia się w nich aż tak często. Innymi słowy Rosja budzi u nas nieporównywalne większe emocje, niż my w Moskwie. Nie ma też wyraźnie deklarowanej postawy wobec obecnych władz w Polsce. - Oczywiście obecnie wiele rzeczy bardziej nie podoba się Rosjanom niż w przypadku poprzedniej ekipy, ale są też takie, na które Rosja może spoglądać z neutralnością. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki mam wrażenie, że czasem przeceniamy nasze znaczenie w relacjach z Rosją i z USA, a casus Ukrainy powinien nas czegoś nauczyć. Nie było i nie ma nas w formacie normandzkim, a spotkanie, które ma się odbyć w Kijowie nie jest elementem procesu pokojowego związanego z Donbasem. Dlatego może lepiej uczyć się pragmatyzmu i dystansu od mniejszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, aniżeli licytować ponad możliwości. Zwłaszcza, że ukraiński pobratymiec, który byłby tu kluczowy, jest być może obecnie jednym z najbardziej nieprzewidywalnych partnerów w Europie - puentuje nasz rozmówca.