Tajlandia ma bardzo surowe prawo dotyczące obrazy majestatu. W Polsce kilka lat temu socjolog Jan Tomasz Gross postulował, że należy afirmować historię przekazywaną ustnie (oral history). Opowieści świadków nie podlegają właściwie weryfikacji. Zastosował tę oryginalną metodę "naukową" do opowieści o Jedwabnem. Książka rozeszła się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Jak to się ma do ostatniej awantury z Lechem Wałęsą? Ano, z jednej strony jest to sprawa wolności słowa, a z drugiej - metodologii afirmatywnej. Młody, dzielny, niedoszlifowany Ponad rok temu Paweł Zyzak w konserwatywnym piśmie "Arcana" (nr. 1, 2008, s. 159-191) opublikował artykuł pod tytułem "Dzieciństwo i młodość Lecha Wałęsy". Wyjaśniał, że to "fragment biografii Lecha Wałęsy, przygotowywanej obecnie przez autora do druku". Ciekawość moja opadała w miarę czytania. Cenny pomysł, dobrze, że się ktoś za to zabrał, przecież Polakom należy się biografia byłego prezydenta i szefa "Solidarności". Ale w takiej formie? Do pewnego stopnia rozumiem decyzję o utajnieniu nazwisk autorów relacji. W pewnych sytuacjach pozwala to historykowi wyabstrahować się poza swój szczególny obiekt badania i zuniwersalizować go, czyniąc go tym samym bardziej dostępnym. Zrobił tak na przykład pewien japoński uczony, który napisał (po polsku) jedyne chyba mikrostudium wsi polskiej w połowie wieku XX bez widocznej szkody dla swej pracy. U Pawła Zyzaka utajnienie nazwisk uniemożliwia jednak weryfikację, chociaż chroni relantów. Paranoja wśród zwykłych ludzi po pół wieku totalitaryzmu jest zrozumiała, chociaż jednocześnie może prowadzić do bezkarności. Szkoda więc, że u młodego aspirującego historyka źródła takie słabiuśkie, bo nieweryfikowalne. Co więcej, szkoda, że nie weryfikował relacji swych informatorów. Strona metodologiczna kuleje. Tak więc ocena moja zasadniczo nie odbiegała merytorycznie od ostrej krytyki przeprowadzonej przez Piotra Gontarczyka nad pracą "Lech Wałęsa: Idea i historia". Naturalnie nie oceniałem Pawła Zyzaka tak ostro i emocjonalnie jak Piotr Gontarczyk. Młodzież akademicka pisze przecież prace o rozmaitej wartości. Na przykład Pierwsza Dama USA Michelle Obama była nawet młodsza od Pawła Zyzaka, gdy stworzyła mikrostudium w ramach pracy licencjackiej z zakresu socjologii. Pisała ją na podstawie wywiadów ankiet uzyskanych od czarnych absolwentów uniwersytetu Princeton. Ale nawet u niej widać pewne teoretyczne przygotowanie metodologiczne. Zachowała do pewnego poziomu dyscyplinę naukową i interpretowała dane wbrew swoim preferencjom ideowym. To sztuka, bowiem jako swoich metodologicznych guru wybrała ekstremalnych zwolenników ideologii "Czarnej Siły" - "Black Power". Nauka post-PRL W połowie lat dziewięćdziesiątych, podczas pobytu w Polsce na stypendium doktoranckim, przyzwyczaiłem się do dość niskiego poziomu naukowego. Przeczytałem bowiem dziesiątki magisteriów i doktoratów wyprodukowanych w PRL-u a dotyczących mikrostudiów regionalnych. Właściwie nie odbiegały one gatunkowo od pracy Pawła Zyzaka. U tych najlepszych - a Zyzak do takich należy - widać werwę, idealizm, podniecenie i fascynację tematem. Ale w opracowywaniu zbieranych relacji dominował groch z kapustą. Często studenci nie bardzo rozumieli, co relacjonujący im mówią. Po prostu młodzi ludzie nie pojmowali jeszcze ani tła historycznego, ani ducha czasów, ani uwarunkowań lokalnych, ani psychologii jednostek. Nie bardzo rozeznawali się w dynamice i synergii społeczności wiejskiej. Młodzi adepci Klio częstokroć nie posiadali odpowiednich narzędzi intelektualnych, metodologicznych. W tym sensie byli nieświadomymi postmodernistami. Wywodzili się przecież z peerelowskiego środowiska akademickiego. Mikrohistoria nie jest silną stroną marksistowskiej i postmarksistowskiej "nauki". Empiryka jest często dziś odrzucana jako przejaw prześladującego intelekt logocentryzmu. A ten wywodzi się przecież od zdyskredytowanych rzekomo "białych martwych samców" (dead white males), takich jak Arystoteles czy Platon, nie wspominając świętego Tomasza z Akwinu. W każdym razie najsilniejszą stroną przeczytanych przeze mnie prac magisterskich było to, że zawarte w nich "dane pierwotne" (raw data) mogły być często użyteczne dla osób odpowiednio obeznanych z metodologią. Należało jedynie zignorować "afirmację historii ustnej". Trzeba było stale weryfikować i sprawdzać wszystko.