Dubieniecki odmówił składania wyjaśnień oraz odpowiadania na pytania, z wyjątkiem zadawanych przez swojego obrońcę. - Wcześniej chciałem w tej sprawie złożyć obszerne wyjaśnienia. Z uwagi jednak, że sąd odrzucił mój wniosek o utajnienie tego procesu nie mogę tego zrobić, ponieważ takie wyjaśnienia dotyczyłyby prawie w całości sfery życia prywatnego. Takie rozstrzygnięcie sądu narusza w znaczący sposób moje prawo do obrony i rzetelnego postępowania - podkreślił Dubieniecki. Wszczęte w marcu przez rzecznika dyscyplinarnego ORA postępowanie dotyczyło dwóch wypowiedzi Dubienieckiego dla mediów. Dziennikarka "Polityki" miała usłyszeć od męża Marty Kaczyńskiej, że to, czy będzie on prowadził swoją kancelarię z panem M., czy z gangsterem "Słowikiem", to jest jego prywatna sprawa. Natomiast dziennikarzom tytułu "Polska Dziennik Bałtycki" Dubieniecki - pytany o spółkę ze skazanym za wyłudzenie Adamem S., którego ułaskawił prezydent Lech Kaczyński - powiedział m.in.: "Jakby pan do mnie przyszedł do kancelarii i poprosił o komentarz, to dostałby pan w dziób za takie pytanie i za czelność, że pan do mnie dzwoni". Dopytywany dalej, zakończył rozmowę: "niech się pan odp...". Zapis tej ostatniej rozmowy dziennikarze przekazali gdańskiej ORA. W trakcie czwartkowej rozprawy, trwającej ponad cztery godziny, odczytano treść wyjaśnień Dubienieckiego podczas postępowania przygotowawczego. Był on przeciwny ich ujawnieniu. Argumentował, że nie mogą mieć charakteru dowodu, ponieważ podczas przesłuchania nie był uprzedzony o przysługujących mu prawach i obowiązkach. - Czy na tej sali musi odbywać się farsa? Żyjemy przecież w tym samym państwie i czytamy ten sam kodeks postępowania karnego - polemizował Dubieniecki z decyzją sądu o odczytaniu wyjaśnień. Podczas wcześniejszych wyjaśnień Dubieniecki powiedział, że treść rozmów z dziennikarzami nie miała związku z wykonywaniem przez niego zawodu adwokata. - Nosiłem się nawet z zamiarem dobrowolnego poddania się karze, ale potem zmieniłem zdanie, gdyż mogłoby to być niebezpieczne dla innych adwokatów oraz wolności słowa w życiu prywatnym - powiedział kilka miesięcy temu Dubieniecki. Tłumaczył wówczas, że dziennikarze "PDB" zadzwonili do niego podczas urlopu. W trakcie czwartkowej rozprawy okazało się także, że było to w niedzielę wieczorem. Poza salą rozpraw Dubieniecki powiedział dziennikarzom, że jest niewinny, a cała sprawa, która ma według niego "kontekst polityczny", nigdy nie powinna trafić do adwokackiego sądu dyscyplinarnego. Podczas czwartkowego posiedzenia sądu odsłuchano rozmowy z dziennikarzami "PDB" oraz "Polityki". Sprzeciwiali się temu Dubieniecki i jego obrońca Łukasz Rumszek, który twierdził m.in., że część nagrań jest mało czytelna, wobec czego odsłuchanie powinno się odbyć w obecności biegłego w dziedzinie fonoskopii. Sąd przesłuchał także dwóch dziennikarzy "Dziennika Bałtyckiego" Tomasza Słomczyńskiego i Łukasza Kłosa, którzy potwierdzili, że adwokat użył w rozmowie obraźliwych słów. Obaj zgodnie powiedzieli, że ich reakcją po rozmowie z Dubienieckim, w której użył on niecenzuralnych słów, była konsternacja. Wyjaśnili, że postanowili udać się z tą sprawą do Okręgowej Rady Adwokackiej, aby to ona oceniła, czy zachowanie Dubienieckiego naruszało etykę zawodową. Obrońca obwinionego adwokata wnioskował o przesłuchanie jako świadków redaktora naczelnego "PDB" Grzegorza Popławskiego, ojca Marcina Dubienieckiego - Marka Dubienieckiego (obaj prowadzą kancelarię adwokacką w Kwidzynie - PAP) oraz dziennikarkę "Polityki" Biankę Mikołajewską-Niemczyk. Chciał on też powołania jako biegłych ekspertów w sprawach fonoskopii i językoznawstwa. Sąd w czwartek uwzględnił wniosek dotyczący przesłuchania dziennikarki "Polityki". W pozostałych kwestiach podejmie decyzję na kolejnej rozprawie 23 listopada. O ukaranie adwokata wnioskuje rzecznik dyscyplinarny gdańskiej ORA. Dubienieckiemu może grozić od upomnienia do usunięcia z zawodu.