Do takich dokumentów dotarli reporterzy programu TVN "Teraz My". W poniedziałek rano Drzewiecki, pytany przed dziennikarzy, zapewniał, że nigdy nie był aresztowany. - Nigdy w życiu nie byłem aresztowany, nigdy nie byłem zatrzymywany i tak dalej. To jakaś bzdura - mówił Drzewiecki. Wieczorem w programie przyznał jednak, że takie zdarzenie miało miejsce. - Nie kojarzyłem, że chodzi o amerykański incydent. Wyparłem (tę sprawę) - wyjaśniał swoje wcześniejsze słowa. Reporterzy programu przedstawili dokumenty, według których Drzewiecki trafił na policyjny komisariat na Florydzie, oskarżony o pobicie żony; resztę Sylwestra spędził w stanowym areszcie, wyszedł z niego po wpłaceniu kaucji. - Janina Drzewiecka powiedziała mi, że jej mąż chwycił ją za szyję i rzucił na ziemię. Tę wersję potwierdzili świadkowie. Od obojga czułem bardzo mocną woń alkoholu - w ten sposób oficer policji z Miami opisywał sytuację z 31 grudnia 1999 roku. Notatka - cytowana w programie "Teraz My" - znajduje się w policyjnym archiwum w Miami. Drzewiecki wyjaśnił, że z ulicy zabrano wtedy kilkadziesiąt osób; jak mówił, ktoś zwrócił uwagę, jak zabiera telefon swojej żonie. Żona Drzewieckiego, Janina, z którą telefonicznie połączyli się reporterzy programu, mówiła, że "być może, obiektywnie, z zewnątrz wyglądało to jak coś co przypominało agresywną akcję mężczyzny na kobietę". Zapewniła jednocześnie, że jej mąż nigdy nie podniósł na nią ręki. Oświadczyła też - odnosząc się do cytowanej notatki amerykańskiej policji z jej wyjaśnieniami - że na miejscu zdarzenia, gdy jej mąż był zatrzymywany, w ogóle nie rozmawiała z policjantem. Dziennikarze zaprezentowali również dokument - wniosek o przyznanie obrońcy z urzędu - podpisany wówczas przez Drzewieckiego, z którego wynikało, że poseł nie posiada majątku i jest bezrobotny. Według oficera, który wówczas przesłuchiwał Drzewieckiego, poseł powiedział też, że jest polskim dyplomatą, co okazało się nieprawdą. Według reporterów, w dokumencie poseł oświadczył, że nie pracuje, nie zarabia, nie pobiera zasiłku, nie ma funduszy na koncie bankowym, ani żadnych innych inwestycji, dlatego nie stać go na adwokata. Na Florydzie ubiegając się o obrońcę z urzędu - czyli za darmo - trzeba przysiąc w sądzie, że nie ma się środków na opłacenie prawnika. Dziennikarze przypomnieli, że dwa lata wcześniej tygodnik "Wprost" umieścił Drzewieckiego na 77. miejscu na liście najbogatszych Polaków. Drzewiecki przyznał, że podpisał taki dokument, ale - jak zapewniał - nie miał pojęcie "kto tam, co pozakreślał". Jak dodał, nie zna języka angielskiego. - Nie wypełniałem tego dokumentu, sam oficer to zaznaczał. Nic innego w tym nie ma - zapewnił. - Nikt mi nie zadał pytania (o majątek). Absolutnie nic się nie stało - podkreślił Drzewiecki. Jak zaznaczył, wielokrotnie przebywał potem w Stanach Zjednoczonych, kupił nawet na Florydzie mieszkanie. - Nie mam żadnego poczucia winy w tej sprawie - podkreślił. Komentując informację, jakoby twierdził, że jest dyplomatą, Drzewiecki podkreślił, że być może wzięła się stąd, iż miał przy sobie dwa paszporty: prywatny i dyplomatyczny, w którym miał wizę amerykańską. Minister zaznaczył też, że rano wraz z żoną byli w sądzie, gdzie złożyli wyjaśnienia i pani sędzia poinformowała ich, że sprawa będzie zamknięta, będą też mogli odebrać kaucję, co - jak powiedział Drzewiecki - jego żona uczyniła przy następnym pobycie w USA. Z kolei według reporterów "Teraz My" sprawa została umorzona, bo w sądzie nie stawili się świadkowie. - Było tak, jak opisuje mój mąż - przekonywała Janina Drzewiecka. - Wtedy nam się to wydawało nawet zabawne, że taka fajna przygoda amerykańska nam się zdarzyła i nigdy byśmy nie przypuszczali, że teraz będzie tak brzemienna w skutki - dodała. Drzewiecki przyznał, że nie poinformował o "historii" z Miami premiera Donalda Tuska. - Ona była incydentalna. Zdarzyło się, jak się zdarzyło - zaznaczył. Jak zaznaczył, opowiadał tę historię jedynie w kręgu swoich znajomych.