W obliczu rozgorzałej dyskusji o przypadkach wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych rozmawiam z doktorem Małeckim o tym, jakie działania nakazuje polskie prawo osobom, które dowiadują się o przypadku czynu pedofilskiego, kiedy zatajenie wiedzy o przestępstwie jest karalne i w którym momencie powinny wkroczyć policja i prokuratura. Justyna Kaczmarczyk, Interia: Mamy maj 2019 r. Wyobraźmy sobie, że do kurii przychodzi osoba, która zgłasza, że została wykorzystana seksualnie przez księdza. Zostawiając wszelkie kościelne procedury - co dalej w myśl polskiego prawa? Dr Mikołaj Małecki, prawnik, karnista: - Mamy do czynienia z sytuacją, która jest opisana w art. 240 Kodeksu karnego. Wynika z niego, że każdy, kto ma wiarygodną wiedzę o popełnieniu przestępstwa seksualnego wobec dziecka - obcowania płciowego z osobą małoletnią lub doprowadzenia jej do poddania się czynnościom seksualnym - ma prawny obowiązek zawiadomić o tym policję albo prokuraturę pod groźbą kary do 3 lat więzienia. Takiego obowiązku nie ma pokrzywdzony. Jeśli taką informację pozyskuje zaś osoba obca, zaczyna na niej ciążyć obowiązek denuncjacji. Naraża się w związku z tym na odpowiedzialność karną, jeśli taką wiadomość zataja. A jeśli okaże się, że zgłaszany przypadek dotyczy dobrego przyjaciela albo przełożonego księdza, który rozmawia z ofiarą. Czy taki przypadek obejmują wyjątki określone w art. 240? - Prawo mówi, że w przypadku osoby najbliższej dla sprawcy nie podlega ona karze, jeśli nie zawiadomi o jego czynie. To określenie jest sprecyzowane prawnie - osobą najbliższą jest małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, powinowaty w tej samej linii lub stopniu, osoba pozostająca w stosunku przysposobienia oraz jej małżonek, a także osoba pozostająca we wspólnym pożyciu. Nie wystarczą same znajomości zawodowe czy towarzyskie. Co, jeśli osoba przyjmująca zgłoszenie domniemanej ofiary uznaje, że to etap przypuszczeń i Kościół musi najpierw wyjaśnić sprawę. Czy takie podejście jest zgodne z prawem? - Tutaj trzeba oprzeć się znów na art. 240, który mówi, że muszę ujawnić wiadomość, jeśli jest ona "wiarygodna". Co to znaczy: "wiarygodna"? - Osoba, która pozyskuje wiedzę o jakimś czynie, nie musi wcielać się w rolę prokuratora i śledczego. Wystarczy, że okoliczności wskazują, że to, o czym usłyszała, rzeczywiście mogło się zdarzyć. Przepis celowo wymaga wiarygodności, żeby nie było obowiązku informowania jedynie na podstawie plotek czy mglistych podejrzeń. Jestem w stanie uznać argumentację, że po pierwszym kontakcie z domniemaną ofiarą należy najpierw sprawdzić pewne fakty, na przykład, czy zgadzają się daty, miejsca. Od momentu jednak, gdy wiadomość się uwiarygadnia, nie ma wątpliwości, że aktualizuje się obowiązek z art. 240. I taką informację należy przekazać, aby uprawnione służby - policja i prokuratura - ją zweryfikowały. Analizujemy bardzo oficjalną sytuację - zgłoszenie w kurii. Co, jeśli informację o przestępstwie pozyskujemy w mniej oficjalnych okolicznościach - na przykład w czasie towarzyskiej rozmowy? - Wszystko rozbija się o sformułowanie "wiarygodna wiadomość", co należy interpretować w zależności od sytuacji. Nie jest tak, że osoby, które coś wiedzą, muszą same wdrażać procedury i weryfikować te informacje. O wiarygodnej wiadomości możemy mówić na przykład wtedy, gdy ktoś jest świadkiem zdarzenia. A jeśli do zgłoszenia popełnienia przestępstwa nie dojdzie, choć powinno? Kto ma się tym zająć? - Niezawiadomienie o czynie zabronionym to przestępstwo ścigane z urzędu. To znaczy, że gdy prokuratura albo policja pozyska informacje, że poszczególne osoby mogą wiedzieć o przestępczym procederze, a go nie zgłosiły, to instytucje te powinny same zająć się sprawą. Zatem osoba, która ma wiedzę o wymienionym w art. 240 przestępstwie, a nie zgłasza tego organom ścigania, musi się liczyć z tym, że służby podejmą czynności sprawdzające, a później może mieć miejsce postępowanie przygotowawcze, związane z weryfikacją, czy rzeczywiście znamiona tego przestępstwa są spełnione czy nie. W dalszej kolejności taką osobę może czekać proces sądowy i kara nawet do 3 lat pozbawienia wolności. Czy prokuratura ma obowiązek informować, że takie czynności prowadzi? - Mamy do czynienia z instytucją, która - żeby działać efektywnie, czasem musi działać niejawnie. Na przykład po to, by podejrzani nie zniszczyli kluczowych dokumentów, albo nie wyjechali z kraju. Generalnie można powiedzieć, że na tym etapie procedury karnej, która jest prowadzona przez prokuraturę, obowiązuje zasada niejawności postępowania. Dopiero potem, jeżeli sprawa trafia do sądu, mamy do czynienia z przekształceniem procesu w fazę jawną. - Inną sprawą jest, że instytucje publiczne powinny działać w sposób jak najbardziej transparentny i z szacunkiem dla obywatela. Oczywiście, prokuratorzy nie muszą podawać opinii publicznej szczegółowych informacji na temat śledztwa. Powinno im jednak zależeć, by działać przejrzyście tak, abyśmy wszyscy mieli do nich zaufanie. Prokuratura może na przykład poinformować, ile konkretnie postępowań wszczęto na podstawie danego przepisu. Czy prokuratura - mimo zgłoszenia - może nie rozpocząć postępowania? - Tu wchodzą w grę przepisy procedury karnej związane np. z uprawdopodabnianiem, że dany czyn został popełniony. Jeśli policji lub prokuraturze nie uda się zebrać wystarczających dowodów, i prokurator lub policja, którzy mają w tym zakresie pewną swobodę decyzyjną, uznają, że zebrane dowody nie pozwalają przedstawić danej osobie zarzutu, mogą wtedy nie wszczynać dalszych faz procesu, stwierdzając, że dowody nie uprawdopodabniają popełnienia czynu. Osoba, której dotyczy postępowanie, może taką decyzję zaskarżyć i domagać się weryfikacji, czy rzeczywiście dowody są za słabe lub czy prawidłowo zinterpretowano przepisy. Nowelizacja, która do dotychczasowego katalogu przestępstw, o których należało niezwłocznie powiadomić policję lub prokuraturę, dodała m.in. wykorzystanie seksualne małoletniego, weszła w życie w połowie 2017 roku. Jak ta zmiana prawa ma się do tego, kiedy popełniono przestępstwo, a kiedy się o nim dowiadujemy? - Tu trzeba odróżnić od siebie cztery sytuacje. Dwie są proste i niekontrowersyjne, pozostałe wymagają dokładniejszego wyjaśnienia. - Pierwsza sytuacja jest taka, że przestępstwo pedofilskie albo seksualne było popełnione przed nowelizacją. Dana osoba wiedziała o tym przed 2017 rokiem i ukrywała te informacje. Ale z jakiegoś powodu te informacje przed nowelizacją wyszły na jaw - albo pokrzywdzony zawiadomił organy ścigania, albo zreflektowała się osoba, która wiedziała o procederze, albo organy ścigania same wpadły na trop przestępstwa. Jeżeli to niezawiadomienie miało miejsce tylko przed 2017 rokiem, ale postępowanie zostało wdrożone - nie ma żadnej karalności takiego czynu. Co to dokładnie znaczy "wyszła na jaw"? - Wyszła na jaw w sensie prawnym, czyli prokuratura i policja o tym się dowiedziały. - Druga sytuacja: przestępstwo pedofilskie albo seksualne jest popełnione po połowie 2017 roku. Jeśli po nowelizacji mam wiedzę o przestępstwie i ją zatajam - bezsprzecznie podlegam odpowiedzialności karnej. - Pozostałe możliwości są bardziej skomplikowane. Przypadek trzeci: czyn został popełniony przed 2017 rokiem, dowiadujemy się o nim także przed nowelizacją, ale nadchodzi zmiana prawa, a my wciąż nie zawiadamiamy o przestępstwie. Przypadek czwarty jest taki, że czyn został popełniony przed nowelizacją, a dowiadujemy się o nim dopiero po nowelizacji i nie zawiadamiamy służb. W obu tych sytuacjach nie ma najmniejszego znaczenia, że czyn został popełniony przed zmianą prawa, nie ma znaczenia też, kiedy się o nim dowiedzieliśmy. Istotne jest, że już po znowelizowaniu art. 240 - czyli w tym przypadku po zmianie z połowy 2017 roku - mieliśmy wiedzę o popełnionym czynie. Art. 240 Kodeksu karnego nie każe ludzi za popełnienie danego przestępstwa seksualnego, tylko za zatajenie informacji o tym czynie. Decydujący jest więc moment posiadania wiedzy na temat przestępstwa, a nie moment popełnienia czynu, o którym mam zawiadomić. Jeżeli ktoś posiadał wiarygodną wiadomość o przestępstwie pod rządami nowego przepisu - nawet jeśli dowiedział się o tym wcześniej - ale jej nie ujawnił, to podlega odpowiedzialności karnej. Dlatego tych sytuacji w ogóle nie dotyczy zasada, że prawo nie działa wstecz, bo prawo, o którym mówimy, działa aktualnie i odnosi się do aktualnego czynu: do zaniechania ujawnienia informacji. Bo posiadanie wiedzy jest ciągłe? - Tak to można rozumieć. Dowiedziałem się co prawda wcześniej, ale przecież wiem to do dzisiaj. Każemy za to, że ktoś w momencie obowiązywania nowego przepisu ma wiedzę i nie zawiadamia organów ścigania. Wróćmy do tego, co było przed nowelizacją. Nie było obowiązku karnego zawiadomienia prokuratury o przestępstwie seksualnym wobec dzieci, ale istniał obowiązek społeczny. - Nie był to wówczas czyn zabroniony pod groźbą kary. Czyli niezawiadomienie o tym, że ktoś wykorzystał seksualne małoletniego, nie było przestępstwem. Istniał natomiast wspomniany obowiązek społeczny, zawarty w przepisach postępowania karnego. Dotyczył on bardzo szerokiej grupy przestępstw. Jak sama nazwa wskazuje, nie był to obowiązek prawny, lecz powiedziałbym, że był to obowiązek moralny. Zatem, jeśli przed zmianami przepisów nie zawiadomiło się organów ścigania o możliwości popełnienia przestępstwa seksualnego wobec nieletnich, nie dopełniało się moralnego obowiązku. - Tak, ale to niedopełnienie nie było egzekwowane prawem karnym. Czy trudno jest udowodnić komuś, że naruszył prawo i wypełnił znamiona art. 240? - Osoba, która nie przekazała informacji dalej, może zasłaniać się tym, że nie sądziła, iż jest to wiadomość wiarygodna. W art. 240 mowa o przestępstwie umyślnym. Oznacza to, że aby pociągnąć do odpowiedzialności karnej osobę, która wiedziała i nie zgłosiła danego przestępstwa, musimy udowodnić jej, że miała zamiar jego nieujawnienia. To muszą być wiarygodne informacje, żebyśmy mogli powiedzieć komuś: niewątpliwie miałeś zamiar zataić wiedzę o tym przestępstwie. Czasami nasze zachowania mogą pokazywać, jaki mamy zamiar. Na przykład przenoszenie księdza z parafii do parafii - czy to by miało miejsce, gdyby osoba decyzyjna nie przypuszczała, że informacje o czynach nie są wiarygodne? A jak wygląda zastosowanie art. 240 w praktyce? - W rzeczywistości jest tak, że ten obowiązek prawny pozostaje obowiązkiem społecznym. Jest to raczej przepis martwy. Teraz jednak - gdy coraz częściej słyszy się o przypadkach wykorzystywania seksualnego dzieci - warto, by organy ścigania wreszcie dostrzegły ten przepis. Jaki jest związek między kościelnymi instytucjami a prawem państwowym? - Nie zajmuję się zawodowo prawem kanonicznym, więc z tej perspektywy nie wyjaśnię tego problemu, ale zasada ogólna jest taka: jeżeli mamy obywatela polskiego albo osobę przebywającą na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej i nie jest to np. ambasador czy głowa innego państwa, podlega ona prawu państwowemu. I jest pełna możliwość egzekwowania przepisów prawa państwowego, co do wszystkich osób, co do których one się stosują. Jak - pana zdaniem - powinna działać ewentualna komisja do spraw zbadania przypadków czynów pedofilskich? - Przede wszystkim taka komisja nie może zastąpić działania służb państwowych. Prokurator nie może uznać, że powstrzymuje się od działań w danej sprawie i podejmie je np. za dwa lata, gdy komisja skończy prace. Ostatnio byliśmy świadkami błyskawicznych działań w celu zaostrzenia prawa wobec sprawców przestępstw seksualnych wobec małoletnich. Nasze dotychczasowe prawodawstwo nie jest wystarczające w tym zakresie? - Przestępstwa seksualne są określone w kodeksie karnym i nowelizacja, o której teraz mówimy, tak naprawdę nie dodała do kodeksu żadnego nowego przestępstwa. Nowelizacja zmierzała wyłącznie do zaostrzenia sankcji. Wiadomo, że dopóki czyn nie zostanie ujawniony, wysoka kara nic nie da, bo sprawca nie będzie postawiony przed sądem. Ponadto, tego typu przestępczość charakteryzuje się tym, że sprawca nie myśli o grożącej każe. To nie jest dla niego demotywujące. Część sprawców seksualnych jest popychana do przestępczych czynów przez uwarunkowania biologiczne czy patologie psychiczne. Dlatego wprowadzane zmiany nie mają znaczenia z perspektywy większej ochrony dzieci czy całego społeczeństwa. Wysokie sankcje to nie jest recepta na problem, z jakim mamy do czynienia. Jaka zatem jest recepta? - Najważniejsze jest to, żeby przepisy były stosowane, a sprawcy karani. Postawiłbym też na sposoby kontrolowania sprawcy po wyjściu na wolność i metody powrotu do społeczeństwa. To złudzenie, że problem przestaje istnieć, gdy przestępca idzie do więzienia. Pomijając najbardziej drastyczne przypadki wymierzonej kary dożywotniego pozbawienia wolności, większość skazanych kiedyś wyjdzie więzienia i co wtedy? Podwyższanie kar to przesuwanie problemu na bliżej nieokreśloną przyszłość. Należy raczej stawiać na nowoczesne metody resocjalizacji i współpracy ze skazanymi wychodzącymi z więzienia. Rozmawiała Justyna Kaczmarczyk.