Monika Ł., oskarżona o wręczenie z matką doktorowi G. 500 zł, mówiła w śledztwie, że kardiochirurg - gdy widziały się z nim w szpitalu MSWiA - uznał stan jej ojca za trudny do operowania. Wówczas matka chciała mu dać pieniądze, na co dr G. miał uśmiechnąć się i powiedzieć "zamiast pieniędzy wolałbym córkę", co ona odebrała jako żart, bo za 7 miesięcy brała ślub. Dr G. zasugerował, że musi też zbadać córkę, by upewnić się, że nie odziedziczyła schorzeń ojca, cierpiącego na tętniaka aorty. Osłuchiwał jej serce badając, czy ma tzw. szmery. - Na koniec badania chciał ode mnie numeru telefonu, by umówić się na kawę w Krakowie. Nigdy jednak nie zadzwonił. Gdy wychodziłam z gabinetu, doktor pocałował mnie w policzek. Nie czułam się z tym komfortowo. Najważniejsze było jednak dla mnie zdrowie ojca - mówiła oskarżona w śledztwie. Twierdzi ona, że 500 zł, jakie jej matka wręczyła lekarzowi, było zapłatą za prywatną wizytę, jaką było zbadanie jej (co potwierdza matka kobiety). W śledztwie Monika Ł. mówiła też, że według innych pacjentów "doktorowi warto dać pieniądze przed operacją". Monika Ł. nie potwierdziła swoich wyjaśnień ze śledztwa. Przed sądem oświadczyła, że CBA powiedziało jej, iż jeśli się nie przyzna do wręczenia łapówki, zostanie aresztowana. - Żałuję tego, co zrobiłam, ale chciałam ratować życie męża - mówiła zaś Barbara K., matka Moniki Ł. - To, co zrobiło CBA, gdy do nas wpadło, było potworne; mąż dostał ciśnienia, a pogotowie nie chciało przyjechać - powiedziała sądowi. - Mówili, że jak się nie przyznamy, to mogą nas aresztować do 3 miesięcy; to był horror - dodała. Oświadczyła też, że w CBA mówiono jej, by nie martwiła się dalszym leczeniem męża po aresztowaniu G. bo "lekarza wyznaczy mu minister zdrowia prof. Zbigniew Religa".